Spotkanie w Londynie - powrót Sagi Corleone!

Spotkanie w Londynie - powrót Sagi Corleone! 14.02.2011, 16:37, Przemysław Szews 110 komentarzy

[Moi mili, obiecany powrót tekstów Dona stał się faktem. Wracamy w świat Rodziny Corleone i jej interesów w Londynie. Komentarze, w których o taki powrót prosiliście miały duży wpływ i na moją motywację i na powstanie poniższego tekstu. Długi czas, jaki upłynął od Epilogu mam nadzieję, że zrekompensuje trochę dłuższa niż zwykle lektura... W edytorze tekstu było to prawie siedem stron ;) Nie będę streszczał o czym jest tekst, zainteresowani (i wytrwali) sami przeczytają!]

Niezwykle gęsta mgła pokrywała tego ranka Londyn. Zbudzony nagłym telefonem Phil szedł uśpionymi uliczkami Islington. Przeszywający chłód uderzał w jego ciało. Jedyną odpowiedzią na te ciosy była cienka skórzana kurtka i niedbale zarzucony szalik. Musiał ubierać się w pośpiechu, po telefonie jaki otrzymał kilkanaście minut temu. Dobrze znał tego, który go wyrwał ze snu. Tym razem dobrze mu znany glos zdawał się być inny, wyczuwał w nim zdenerwowanie, niepokój, tajemnicę - mimo, że usłyszał tylko słowa – samolot wylądował, przyszykuj wszystko - to wystarczyło, gospodarz posesji przy Ashburton Grove wiedział co ma robić, wielokrotnie przygotowywano go do takich sytuacji jak ta dzisiejsza. Nadzwyczajnych. Po drodze wykonał jeszcze równie enigmatyczny telefon jak ten, który jeszcze niedawno zbudzili go ze snu. - Jest już w Londynie, będzie na miejscu za 20 minut, zbierajcie się.

O tej porze Londyn jest jeszcze uśpiony. Wielka metropolia - zazwyczaj głośna, zatłoczona - sprawia teraz wrażenie wymarłej. Gdzieniegdzie, niczym lśniące ostrza noży mgłę przecinają światła taksówek, służb porządkowych. Cienie bezdomnych snują się wąskimi uliczkami niczym potępione dusze. To najlepsza pora, aby omijać korki, zgiełk i sprawnie pokonać Londyn, zwłaszcza jadąc z lotniska…

Phil, nieco zdyszany dotarł w końcu na miejsce. Przed wejściem stał już czarny van, a w nim cztery sylwetki mocno zbudowanych osiłków. Kiedy jeden z nich wysiadł, Phil już otwierał drzwi. Wtedy wysiadło następnych trzech - dwóch z nich stanęło przed wejściem, a pozostali weszli do środka. W budynku przy Ashburton Grove stopniowo zapalały się światła, w oknach widać było ruch. Phil musiał szybko przygotować pomieszczenie, gdzie dzisiejszego wieczoru będzie miało miejsce ważne dla Rodziny spotkanie…

Byli już niedaleko Inslington. Czarna kawalkada poruszała się Thames Street. Don zawsze lubił tą trasę, pokonywał ją tak rzadko, że każdy przejazd był dla Niego czymś nowym. Mgła ukrywała piękno Londynu odsłaniając jedynie sylwetki London Eye, czy Tower of London.

Stylowy Phantom subtelnie pomrukując zaparkował przed wejściem. Don wraz ze swoimi najbliższymi współpracownikami udał się do środka. Tak wczesna wizyta, która dla wszystkich okazała się zaskakująca, spowodowana była przede wszystkim tym, co dzieje się aktualnie w interesach Rodziny w Anglii. Sentymenty też dały o sobie znać. Przebywając w słonecznej Italii, pochłonięty rozmyślaniami Vito Corleone wcale nie tęsknił za mglistą i deszczową Anglią. W jego myślach znacznie częściej od Tower Bridge czy nawet Ashburton Grove gościli wspaniali młodzi Kanonierzy, jak sam zwykł mawiać. Z nimi Don miał wyjątkową więź, był dla nich jak ojciec i jak ojciec był z nich dumny, ale i niejednokrotnie po ojcowsku musiał reagować.

Na co dzień dowodzi nimi jego Caporegime. Francuz, bo tak go nazywa, ma się dzisiaj wieczorem spotkać z Donem, wraz z kilkoma innymi osobami odpowiedzialnymi za interesy Rodziny. Obdarzony niemal nieskończonym zaufaniem dba o interesy Corleone w Londynie. Spoczywająca na nim presja nieraz daje o sobie znać, ale zdążył już do tego przywyknąć. Kilkanaście godzin jakie pozostały do spotkania Don poświęci na przeanalizowanie aktualnej sytuacji, przejrzenie raportów, angielskiej prasy, odpoczynek po podróży. Francuz ze swoimi ludźmi natomiast z niecierpliwością będą oczekiwać wieczora… Tymczasem uśpiony dotąd Londyn budził się do życia, a posępny ranek zamienił się w posępny dzień…

Dochodziła dwudziesta. Przed dom podjeżdżały kolejne samochody, z których wychodzili mężczyźni, wszyscy ubrani elegancko, w czarne garnitury, lekkie płaszcze. Spotkanie właśnie się rozpoczynało.

Przywitanie po tak długim czasie było wyjątkowe, Don, choć rzadko zdradzał jakiekolwiek emocje, które zazwyczaj starannie ukrywał, tym razem wydawał się być wyjątkowo wzruszony. Celebrował każdy uścisk dłoni, rozdzielał przyjazne spojrzenia. Następnie usiadł, jak zwykle w swoim fotelu, o to samo poprosił gości. Na stole leżała jakaś kartka. Dziwne, bo nigdy nie miał w zwyczaju zapisywania czegokolwiek, zazwyczaj porządek spotkania opracowany miał w głowie…

- Moi drodzy. Setki mil które dzieliły mnie od Londynu każdego wieczoru przypominały mi jak szybko żyje się w Anglii, jak tam czas inaczej płynie. Podczas pobytu we Włoszech miałem czas na rozważania. Mimo dzielącej nas odległości na Ashburton wracałem w każdej wolnej chwili, zawsze kiedy dostawałem wieści od informatorów, na które czekałem z utęsknieniem, prawie tak jak Rodzina z White Hart Lane na panowanie w Londynie… - te słowa rozładowały napięcie, jakie budowało się wśród gości.

- Powodów naszego zebrania jest kilka… Pieniądze. Od zarania dziejów pieniądz decydował niemal o wszystkim. W brutalnej rzeczywistości niemal wszystko da się kupić. Wszystko oprócz honoru, sprawiedliwości, szacunku. Szacunku do pieniędzy uczyłem Was od początku, jego wartość świetnie zna Arsene. Niestety, pieniądz poza naszą Rodziną, często traktowany jest bez należytego szacunku, splamiony głupotą, krótkowzrocznością. Im jest on łatwiejszy, z tym większą łatwością się go marnotrawi. Szaleństwo jakie dokonało się w ostatnich tygodniach urzeczywistnia to o czym mówię, dewaluuje pieniądz, sprowadza go do krótkotrwałego dobra, recepty na sukces, relanium na problemy. Napędzająca się spirala ślepego działania, działania po omacku, deprecjacja racjonalnego myślenia i brak szacunku dla pieniędzy są przerażające. Miałem już nadzieję, że ten magnat zza Uralu zmądrzał, że zrozumiał, że postanowił zracjonalizować wydatki swojej Rodziny. Tymczasem kolejny raz udowodnił, że nie zasługuje na niczyj szacunek. Nie zachował spokoju w sytuacji, która tego wymagała, zareagował emocjonalnie.

- Druga sprawa to ci pieprzeni Amerykanie. Jankesi panoszą się w Anglii jakby była ich kolonią. To ich zadufanie, przekonanie o nieprzeciętności, utwierdzenie w sprycie i mądrości - irytacja wyraźnie narastała z każdym następnym wypowiadanym słowem. - Tłoczą w dwudziestojednoletniego giocatore ciężkie pieniądze, bezpodstawnie widząc w nim panaceum na ich problemy, Ligę Mistrzów i powrót do Quattro Famiglie. Chcę, byście nie zrozumieli mnie źle, chodzi o szacunek. Villa, Suarez, którego przecież też ściągnęli do siebie, Dżeko. Czymże są te uznane marki przy młokosie, który kroczek zaledwie postawił w dorosłym świecie? A wszyscy wymienieni kosztowali mniej – Don rozejrzał się po pokoju. - Popatrzcie – kontynuował – do prostych wyliczeń nie potrzebny jest ragioniere, z całym szacunkiem Tom – uśmiechnął się do stojącego przy oknie księgowego rodziny, który był zaufanym Cosigliere Dona. Wziął pióro do ręki i na leżącej na biurku kartce, dużą czcionką zanotował równanie, które następnie wszystkim zaprezentował. Treść wyglądała następująco: „Torres + Carroll = Arsenal”. - Zastanawiacie się co mam na myśli? Nie mam wątpliwości, że mój francuski Consigliere wie. Myślę o kompletnym zestawieniu naszych soldati: Szczęsny, Clichy, Djourou, Vermaelen, Sagna, Nasri, Walcott, Fabregas, Song, Wilshere, Van Persie - w tym momencie Don zawiesił głos, dla podkreślenia, uzmysłowienia paradoksu, chwili na przemyślenie absurdu o którym przed chwilą mówił. Zebrani popatrzyli po sobie.

Z perspektywy czasu, po ukształtowaniu wszystkich wymienionych – z podwórkowych łobuziaków w żołnierzy z prawdziwego zdarzenia - nabraniu przez nich doświadczenia, aż trudno sobie wyobrazić, że wyceniany obecnie na 15 milionów euro Clichy kosztował Arsenal… 300 tys., sumę którą płaci się przedstawicielom najlepszych Rodzin na świecie za samo spotkanie. Strzelec wyborowy, cecchino Rodziny Corleone – Van Persie, kiedy dołączył do Rodziny wart był 3,5 miliona euro. Teraz jego wartość wzrosła o ponad 20 milionów. Przykładów można by podać jeszcze kilka, Don przedstawił samo równanie. Tym równaniem Don chciał uświadomić wszystkim, jak świetne wyczucie ma jego francuski Coporegime. Dlaczego obdarza go pełnym zaufaniem. Tylko on wie jak dobrze zainwestować pieniądze. Nie marnotrawi ich, nie wyrzuca w błoto. Do każdej transakcji jest niemal perfekcyjnie przygotowany, do niczego nie zabiera się bez odpowiedniego wywiadu, przygotowanego researchu. Zachowuje się jak prawdziwy Consigliere, który potrafi szanować pieniądze Rodziny.

Na zewnątrz robiło się ciemno. Wieczór w niczym nie przypominał mglistego poranka. Niebo było niemal bezchmurne, co o tej porze roku jest w Londynie rzadkością. Nadal było jednak zimno, lekki wiatr wzmagał jeszcze poczucie chłodu. Odpowiedzialny za bezpieczeństwo Dona, Rocco Lampone wyszedł się przewietrzyć. Na zewnątrz stał Luca Balresi, jeden z najbardziej doświadczonych żołnierzy Corleone. Na parkingu kręciło się jeszcze kilku ochroniarzy.

- Przyjechał już Hiszpan? – spytał Lampone, przyglądając się zaparkowanym przed domem samochodom.

- Jeszcze nie, powinien niebawem być.

- Don chce się z nim koniecznie spotkać, lepiej dla niego żeby się pospieszył…

Tymczasem w środku Don kontynuował swoje przemówienie.

- Dobrze, że styczniową burzę mamy już za sobą. Niestety, zanim zmącona woda zdąży wrócić do czystej postaci minie trochę czasu, podobnie było po występkach madryckiego Dona Pereza... Tego czasu nie mają Rodziny z Anfield i Stamford. Tak gwałtowne ruchy niosą za sobą presję gwałtownych efektów. Są teraz pod ścianą, muszą zebrać owoce swoich działań, a przecież nie mają gwarancji, że zamiast pięknych, dojrzałych pomarańczy nie przyjdzie im zerwać czarnych i zgniłych… Kiedy patrzyłem na to wszystko przebywając na Sycylii, obudził się we mnie pewien niepokój, żal i niezrozumienie, dlaczego byliśmy przez styczeń tacy bierni – któryś już raz podczas spotkania Don skierował swój wzrok w kierunku Francuza. - Dlaczego nie zadbaliśmy o nasze bezpieczeństwo, nie umocniliśmy ochrony, formacji, która zbyt często nas zawodzi. Mam nadzieję, że mój francuski Caporegime wie co robi. W przeciwnym razie, jedynymi owocami jakie będzie zbierał będą owoce utraconych szans i nadziei... - Don wstał z fotela i podszedł do okna. Zachowywał się, jakby na kogoś czekał, wyczekiwał kogoś spóźnionego. Odsunął zasłonę by raz jeszcze spojrzeć na parking po czym podszedł do stolika by wziąć łyka whisky. Stojąc z kryształową szklanką w ręce mówił dalej, pozostawiając ostatnie zdanie niedokończone.

- Czasem jest tak, że kiedy bardzo czegoś chcesz, ale to naprawdę bardzo - tak, że oddałbyś za to niemal wszystko. To czego pragniesz wydaje się bardzo trudne do osiągnięcia, a zarazem jest na wyciągnięcie ręki. Zawsze, kiedy się od tego oddalasz rośnie w Tobie frustracja, ale i motywacja i presja do działania. Szczególnie, kiedy jest to pragnienie niezrealizowane od dłuższego czasu. Czy kiedy w końcu nadchodzi chwila, moment w którym możesz to osiągnąć, kiedy Twój cel bliżej jest niż kiedykolwiek… Jak powinieneś zareagować? Zwątpić, zrezygnować, powiedzieć sobie że to i tak niemożliwe? A może uznać, że to już! Jeszcze nie dotknąłeś tego, a już czujesz to w garści? Odpuszczenie, poddanie się czy przeciwnie – poczucie się przedwczesnym zwycięzcą, pycha – to prowadzi najczęściej do zguby nawet największych! – głos Dona rozbrzmiewał coraz donioślej w wypełnionym ciszą pokoju, a kolejne słowa przypominały krótką serię wystrzeliwaną z Thompsona.

- Najważniejsza wtedy jest wytrwałość, walka do końca, wiara we własne siły i możliwości, ale nie przecenianie ich. To, że ktoś ma takie, czy inne nazwisko, czy jest w tej czy innej Rodzinie nie daje mu prawa do lekceważenia innych, zmuszania ich do poddania się bez walki. A i sam nigdy nie może tak przegrywać. Wygrywać natomiast, zawsze powinien z honorem, zdecydowanie, nie pozostawiając żadnych wątpliwości, że wygrał silniejszy. W realizacji pragnień i celów zawsze jesteś zdany na siebie, nikt Ci w tym nie pomoże, będą Ci kłaść kłody pod nogi, podrzucać zdechłe ryby, knuć spiski. Nie możesz liczyć na nikogo innego, tylko na członków swojej Rodziny. To z nimi możesz świętować kolejny krok ku marzeniom, ale i z nimi musisz dzielić gorycz swoich porażek, bez zrzucania odpowiedzialności, bez obarczania innych winą. Szacunek dla przeciwnika, nawet jeśli jest Twoim wrogiem, to szacunek dla siebie. Pamiętajcie o tym – Don wziął kolejny łyk whisky, sięgnął po cygaro, które natychmiast zapalił mu stojący obok Tom.

Dym cygara rozchodził się po pokoju, w którym ponownie zapanowała cisza. Słowa Dona wypełniły myśli zebranych. Każdy wiedział co Don miał na myśli. Zdążyli się do tego przyzwyczaić, że w jego przemowach nigdy nic nie było wprost, a mimo to nikt nie miał wątpliwości o czym jest mowa.

Na korytarzu słychać było ruch, szykowana była tradycyjna włoska kolacja. Na papierowe jedzenie, które mogłoby być karmą dla psów, jak zwykł mawiać o angielskiej kuchni Don, nie było miejsca na spotkaniach Rodziny Corleone. Dlatego zawsze zatrudniał w Londynie kilku włoskich kucharzy, by podczas takich okazji jak ta dzisiejsza, móc poczuć się jak w domu, we Włoszech. Zresztą, zależało mu także, by jego najbliżsi nie truli się wynalazkami wyspiarzy.

Zniecierpliwiony przeciągającą się ciszą Sonny zabrał w końcu głos – a co ze spotkaniem z Catalano? Nie będziemy o tym rozmawiać? Przecież spotkanie zostało wyznaczone już za trzy dni? Myślałem, że udzielisz nam jakiś rad i wskazówek…

Nagle na parkingu zabłysły światła samochodu, z którego wysiadł kierowca i otworzył komuś drzwi. Dość niski mężczyzna wysiadł z samochodu. Ciemne włosy, południowa uroda, ale nie był to Włoch. Raczej jego wygląd wskazywał na hiszpańskie korzenie. To ostatni oczekiwany gość, o którego pytał wcześniej Rocco.

Don raz jeszcze podszedł do okna, po czym odwrócił się do gości, zupełnie ignorując Sonnego.

– Moi drodzy. Dość już mojej discorso, czas na posiłek. Ufam, że nasi kucharze spisali się jak zwykle na medal i będziemy raczyć się tradycyjną włoską kuchnią w angielskiej stolicy. Zapraszam wszystkich na posiłek, po którym porozmawiamy o reszcie spraw dotyczących naszych interesów. A Tobie Sonny, radzę skosztować zimnej wody, byś po powrocie z kolacji trzymał swój temperament na wodzy, a język za zębami - kiedy wszyscy wstali by udać się do jadalni, Don podszedł do swojego francuskiego Caporegime, objął go i poprosił, aby ten jeszcze chwilę został.

- Wybacz drogi Arsenie, że pozwoliłem sobie Cię zatrzymać przed kolacją. Obiecuję, że nie będziesz tutaj długo siedział głodny. Muszę z Tobą jednak porozmawiać, bez obecności pozostałych – Clemenza, który jako jedyny został w pokoju, po spojrzeniu Dona wiedział już co ma robić. - Drogi Peterze, jeśli pozwolisz – poczekaj proszę przed drzwiami gabinetu. Zabaw rozmową mojego ostatniego gościa, który zdaje się już powinien wchodzić do domu. My tymczasem porozmawiamy z moim francuskim Caporegime, a następnie z nim. Poproś go o chwilę cierpliwości - Clemenza skinął głową i wyszedł, zostawiając Dona z kierującym interesami Rodziny w Londynie Francuzem.

- Ojcze Chrzestny, o czym chciałeś ze mną rozmawiać? W czymże przeszkadzaliby nam pozostali?

Francuz zdawał się być lekko zaniepokojony takim rozwojem spraw, nawet mimo tego, że Clemenza stał na zewnątrz.

- Wiesz, czasem jak patrzy się na niektórych z perspektywy, nie dzieli z nimi każdego dnia, nabiera się wtedy dystansu. Dystansu, który pozwala trzeźwo spojrzeć na niektóre sprawy, dostrzec to, czego nie dostrzegłoby się przebywając z takimi osobami. Pozwala to docenić, co tracimy rozdzielając się z nimi na dłużej. Ale ów dystans o którym wspomniałem wyostrza także ich wady, niedociągnięcia, uwidacznia potknięcia i błędy.

Francuz rozglądał się po pokoju, szukając czegoś, gdzie mógłby utkwić swój wzrok, ukryć swój niepokój, schować się za udawanym skupieniem. Don kontynuował…

- …kiedy przyglądałem się Vendettcie z Rodziną z White Hart Lane, tak dla mnie ważnej, tak honorowej dla nas wszystkich, zastanawiałem się jak mogliśmy sobie na to pozwolić. Jak mogliśmy na własne życzenie zranić siebie tak głęboko, siebie i wszystkich związanych z naszą Rodziną. Taka rana goi się długo, nawet mimo to, że nadal kontrolujemy wpływy w Londynie. Ze wszystkich Londyńskich Rodzin to my jesteśmy w tej chwili najsilniejsi. Tak powinno zostać, ale to co budzi mój niepokój, to brak wniosków z tamtej Vendetty. Przypomnij sobie moje słowa o walce do końca, szanowaniu przeciwnika, motywacji i determinacji. Wiesz o czym mówię prawda?

- Ojcze, ale giudice był opłacony przez The Magpies!

- Silenzio! Nie chcę nawet tego słuchać. Właśnie dlatego poprosiłem pozostałych, aby raczyli się kolacją. Zawsze będzie jakieś wytłumaczenie, a to opłacony guidice, a to sabotaż, a to zdrada któregoś z naszych. Nie zgadzam się na to. W Twojej gestii jest zadbać, by wygrana Vendetta była wygraną Vendettą, Ty dowodzisz naszymi soldati, Ty odpowiadasz za to, w jaki sposób walczą, dla kogo walczą i o co walczą. Ty musisz im to tłumaczyć, musisz nimi dyrygować. Pozostawienie ich samym sobie zawsze stwarza ryzyko kompromitacji, nadszarpnięcia godności naszej Rodziny. Wiedz, że Ciebie będę obarczał winą, nie ich. Kiedy zobaczę, że znów odpuszczają, że znów wychodzą na boisko jak bogowie, oczekujący, że nasz przeciwnik padnie im do stóp, na Ciebie skieruję odpowiedzialność i obciążę konsekwencjami. Jesteś Caporegime, masz swoich soldati, wykonuj swoje obowiązki. Swoimi tłumaczeniami kompromitujesz nas, popadasz chwilami w hipokryzję. Przypomnieć ci? Pamiętasz, jak dwa lata temu krytykowałeś Rodzinę, hmm - jak to ich po swojemu tutaj nazywacie - The Wolves, że przeciwko Don Fergusonowi wystawili swoich najsłabszych, rezerwowych soldati, kiedy my nie potrafiliśmy rozstrzygnąć marnej utarczki z The Clarets na swoją korzyść? Wtedy mocno odstawaliśmy w hierarchii od Rodziny z Manchesteru. Miałeś wtedy pretensje… A tydzień wcześniej, kiedy mieliśmy zapewnioną ważną część wpływów w Europie - odpuściłeś Grekom, pozostawiając tak bardzo liczących na nas Belgów z pustymi rękami.

- Ale… - kiedy Francuz próbował się bronić, Don mu przerwał.

- Lamentowanie, skarżenie się, szukanie winnych. Jesteś Caporegime Rodziny Corleone, reprezentujesz nas tutaj. Znów niedawno, po tych, jakkolwiek szalonych zimowych transakcjach Rodzin z Anfield czy Stamford Bridge biadoliłeś, że to nie fair, że takie migracje są niesprawiedliwe. A pamiętasz, jak dobijaliśmy interesu z Ruskimi zimą? Osobiście wybrałem się do Petersburga, by złożyć upartym Rosjanom propozycję nie do odrzucenia. Sam mnie o to prosiłeś. Ja Cię proszę o jedno, stroń od hipokryzji, od usprawiedliwień, nie twórz pretekstów, nie szukaj wymówek. Bądź twardy, przyjmuj niepowodzenia z godnością, tego oczekuję od Ciebie ja, ale przede wszystkim tego oczekują Twoi soldati, dla których musisz być ojcem - kiedy trzeba, surowym i wyciągającym konsekwencje, ale i kiedy się należy - przyjacielskim i łagodnym. Przestrzegaj ich przed nadmierną pewnością siebie, wszak nie od dziś wiadomo, że pycha prowadzi do zguby. Przyszłość należy do nas, to prawda. Nie możemy jednak nic przyspieszać, nic uznawać za spełnione. Kiedy czytam w gazecie, jak ten nasz duński picciotto w rozmowie z jakimś dziennikarzyną wypełniony jest pewnością siebie przed spotkaniem z Rodziną Catalano, krew się we mnie burzy. Oni są w tej chwili potęgą w swoim kraju, musimy okazać należny im szacunek. Musimy podejść do tego spokojnie, bez nerwów, w skupieniu i z głęboką motywacją – o to musisz zadbać. Odsuńmy na bok dzielące nas różnice, okażmy im szacunek, ale nie bójmy się ich. Strach i pycha, to jedyne, czego musimy się wystrzegać… Stać nas na walkę jak równy z równym, z każdym rokiem jesteśmy silniejsi. Rok temu byliśmy gorzej przygotowani, nie liczyliśmy na siebie, nie zaufaliśmy sobie. Teraz jesteśmy silni, mamy dobry czas, wykorzystajmy to…

- Dobrze ojcze, zajmę się tym. Dołożę też wszelkich starań, aby stosować się do Twych słów.

- Mam taką nadzieję, wiesz że Ci ufam, jesteś jednym z moich najlepszych ludzi…

W tym momencie Clemenza otworzył drzwi, pytając się, czy może już wpuścić ostatniego gościa.

- Wpuść go, nasze spotkanie dobiegło już końca. Bon appetit Arsene! – Don uścisnął swojego Caporegime, po czym odprowadził go do drzwi. Chwilę po tym wszedł wyczekiwany przez Dona gość. Don przywitał się z nim jak ze swoim synem. Widać było, że znają się od dłuższego czasu, że łączy ich jakaś więź.

- Usiądź proszę, napijesz się czegoś?

- Nie Ojcze, dziękuję, jestem trochę zmęczony…

- Rozumiem, ciężkie dni przed Tobą, z pewnością ciężko pracujesz. Właśnie o tym chciałem z Tobą porozmawiać. W środę gościmy Rodzinę Catalano z Don Guardiolą na czele. Wiem, jak wiele Cię z nimi łączy i jak trudne to będzie spotkanie i dla nas, i dla Ciebie. Musisz wiedzieć, że jesteś dla nich uomo d’onore. Zrobiliby wszystko, żeby mieć Cię z powrotem. Uciekliby się nawet do najgorszego fortelu przeciwko nam. My rzecz jasna będziemy Cię chronić z całych sił. Po zeszłorocznych letnich potyczkach z nimi wiem, jak bardzo są zdeterminowani, jak zdesperowani. Mimo ich zapewnień, że zmienili swoje plany, ja nadal pozostaję nieufny. Po czymś takim trudno jest odbudować zaufanie. Mogą pokonać nas, ale w mojej gestii jest Twoje pozostanie w Londynie. Mówiłem o tym, że będziemy Cię chronić drogi Soler. Ale przede wszystkim, musisz chronić się sam przed sobą. Nie możesz dać sobie mącić w głowie. Wiem, że to Twoi rodacy, że płynie w Was ta sama krew. Musisz się w chwili Vendetty tego wyrzec, musisz o tym zapomnieć, odrzucić wszelkie myśli kierujące Cię do Katalonii, krępujące Twoją wolę walki. Cała Rodzina, wszyscy nasi przyjaciele, cały Londyn, Anglia będą na Ciebie patrzeć. Nosisz na sobie ciężar ogromnych nadziei, wiary w Twoją lojalność, waleczność, przywiązanie. Daliśmy Ci prawdziwe życie, miłość. Liczę, że odwzajemniasz nam ją szczerze. Jesteś jeszcze młody, łatwo Tobą zachwiać. Jesteś naszym najważniejszym sgarrista. Nawet nie wiesz, jak bardzo niektórzy w Ciebie wierzą, jak się z Tobą utożsamiają, jak wiele znaczysz dla Rodziny.

- Ojcze, kocham Rodzinę, jestem jej oddany w całości, wielokrotnie o tym zapewniałem…

- Zapewnienia to nie wszystko, musisz to udowodnić walce, tak, aby nikt nie miał wątpliwości, dla kogo bije Twoje serce. Aby Twój rozum w najważniejszej dla nas chwili pozostał niezmącony. Przypuszczam, że kiedyś czytałeś Biblię, a nawet jeśli nie, to słyszałeś przypowieść o marnotrawnym figilio. Catalano przypominają mi natomiast marnotrawnego ojca, który najpierw wyrzucił swojego syna, uznając go za gorszego od rodzeństwa, do niczego mu niepotrzebnego. A kiedy syn wydoroślał, usamodzielnił się, ustatkował i osiągnął sukces - ojciec chce jego powrotu, szykując wystawne przyjęcie, obiecując sielankę w nowej - starej Rodzinie. Oczekuję od Ciebie jasnej deklaracji, wyrzeczenia się marnotrawnego ojca, deklaracji przywiązania do naszej Rodziny.

Kiedy hiszpański sgarrista chciał coś powiedzieć Don zamknął mu dłonią usta.

- Nie chcę słów. Słowa bywają jak wąż zdradliwe, potrafią omamić, zgubić. Po prostu to pokaż. Masz ku temu doskonałą okazję. Tutaj, na Twoim terytorium. Już w środę…

Po tych słowach Don wraz ze swoim najlepszym żołnierzem dołączyli do reszty gości, aby zjeść kolację. Była już dwudziesta druga, pogrążony w ciemnościach Londyn nadal tętnił życiem, minie jeszcze kilka godzin, nim znów ucichnie, aż do poranka. Podobnie jak spotkanie Rodziny, które wypełnione dyskusjami potrwa jeszcze przez całą noc.

Stojący na zewnątrz Luca Barlesi zapalił kolejnego papierosa. Zagadał do przechodzącego jednego z ochroniarzy, że nie znosi Anglii, że nie jest przyzwyczajony do takich temperatur, że nadzwyczaj dzisiaj spokojnie. W istocie, spotkanie Rodziny nie zwabiło żadnego z wysłanników rywalizujących Rodzin. Przynajmniej tak się Luce wydawało…

autor: Przemysław Szews źrodło:
Aby dodawać komentarze, musisz być zalogowany. Załóż konto lub zaloguj się w serwisie.
poprzednia123 następna
Cortez komentarzy: 579 newsów: 114.02.2011, 17:20

W końcu powróciła Saga Corleone! :) Donie, te teksty to coś magicznego, faktycznie jest długi, ale świetnie się go czyta. Pięknie to wszystko ująłeś. W dodatku to wszystko owiane tą aurą, ach.. cud, miód i orzeszki. Czekam na więcej z niecierpliwością!

GunnerForLife komentarzy: 335514.02.2011, 17:20

Wspaniały tekst ! oby więcej takich ;)

Wiola04 komentarzy: 3702 newsów: 314.02.2011, 17:19

Genialny tekst! Niemniej jednak poprawna forma to "tę trasę", a nie "tą trasę". :P

Hiroe komentarzy: 782 newsów: 7314.02.2011, 17:17

Świetny tekst !

sebo656 komentarzy: 182514.02.2011, 17:14

jak dla mnie za długie :)

Charles komentarzy: 9759 newsów: 3014.02.2011, 17:11

Coś pięknego

Arkadius92 komentarzy: 169814.02.2011, 17:05

Wielki szacunek dla Ciebie Don. Pięknie to wszystko ująłeś. Na swój sposób...Gratuluję.

dnx_the_gunner komentarzy: 35214.02.2011, 17:01

Rewelacja :)

darq komentarzy: 143214.02.2011, 16:59

Stare dobre teksty Don'a . :)

dennis93 komentarzy: 107214.02.2011, 16:43

Enjoy !

poprzednia123 następna
Następny mecz
Ostatni mecz
Tottenham - Arsenal 28.04.2024 - godzina 15:00
? : ?
Wolves - Arsenal 20.04.2024 - godzina 20:30
0 : 2
Tabela ligowa
Tabela strzelcówStrzelcy
DrużynaMWRPPkt
1. Arsenal34245577
2. Liverpool34228474
3. Manchester City32227373
4. Aston Villa34206866
5. Tottenham32186860
6. Manchester United331651253
7. Newcastle331551350
8. West Ham341391248
9. Chelsea321381147
10. Bournemouth341291345
11. Brighton3211111044
12. Wolves341271543
13. Fulham341261642
14. Crystal Palace341091539
15. Brentford34981735
16. Everton341181533
17. Nottingham Forest34791826
18. Luton34672125
19. Burnley34582123
20. Sheffield Utd34372416
ZawodnikBramkiAsysty
C. Palmer209
E. Haaland205
O. Watkins1912
D. Solanke183
Mohamed Salah179
A. Isak171
Son Heung-Min159
J. Bowen155
P. Foden147
B. Saka147
SondaMusisz być zalogowany, aby posiadać dostęp do ankiety.
redbox.pl
Publicystyka
Wywiady
Piłka nożna
Probukmacher.pl
UdanaRandka.com