Wywiad z Marcinem Rosłoniem
14.05.2019, 18:33, Michał Kruczkowski 24 komentarzy
Większość polskich fanów Premier League bardzo dobrze zna jego głos. Komentator, były piłkarz, biegacz, człowiek, który ze sportem ma do czynienia na co dzień. Marcin Rosłoń, dziennikarz nc+, był naszym kolejnym rozmówcą w serii wywiadów. Porozmawialiśmy o początkach Marcina w redakcji Canal+, kulisach jego obecnej pracy, a także o tym, jak łączył piłkę z dziennikarstwem. Nie zabrakło też miejsca na dyskusję o zaletach biegania, jak i o chęci ciągłej rywalizacji, która odbija się w każdym aspekcie życia. Oczywiście znajdziecie też sporo opinii i informacji o Premier League i Arsenalu. Z pełnym przekonaniem piszę, że warto poświęcić chwilę czasu na przeczytanie tego, co Rosół miał do powiedzenia.
Jesteś byłym zawodowym piłkarzem, aktualnie regularnie biegasz. Czy według Ciebie każdy dziennikarz sportowy powinien uprawiać jakąś dyscyplinę, tak żeby jego zetknięcie z tym sportem nie opierało się tylko na teorii i oglądaniu meczów?
Na pewno każdemu człowiekowi nie zaszkodzi, żeby się poruszał, jeżeli mówimy o sporcie, który nie jest wyczynowy, bo sport wyczynowy ze zdrowiem nie ma zbyt wiele wspólnego. Ja sam byłem takim sportem skażony od dziecka i teraz odczuwam tego skutki. Uważam, że każdy powinien uprawiać sport, dotyczy to także dziennikarzy, tylko ważne, żeby to wszytko nie było robione na siłę. Jeżeli sport jest powtarzalny, regularny, to daje mnóstwo satysfakcji, jeżeli jest uprawiany z głową, to nie przynosi żadnych kontuzji, a wręcz przeciwnie – są endorfiny, radość, wzmocniony organizm. Myślę, że to jest najbardziej wartościowe w sporcie amatorskim.
Czy te wszystkie zalety, które przed chwilą wymieniłeś, przyciągnęły Cię do biegania? Sam biegam, więc wiem, co mi to daje, jestem ciekaw, co według Ciebie jest najbardziej wartościowe w tej dyscyplinie, no i skąd złapałeś tego bakcyla?
Bieganie polubiłem, a właściwie to pokochałem, dzięki Tomkowi Smokowskiemu, a także dlatego, że skończyłem grać w piłkę nożną. Nie chciałem też już grać w futsal, który uprawiałem przez 3 lata po zakończeniu kariery na dużym boisku. Postanowiłem znaleźć ujście dla energii, która była gdzieś tam we mnie zmagazynowana. Nie miałem na siebie za bardzo pomysłu, bo sporty zespołowe są bardzo fajne, jednak jednocześnie nieregularne. Też byłem troszeczkę zmęczony grą w piłkę nożną. Bez względu na to, czy rywalizowałem z amatorami, czy nie, wychodziłem na boisko z myślą: „wygrywanie to nie wszystko, to jedyne, co się liczy”. (śmiech) Jeżeli ktoś chce ze mną rywalizować, musi liczyć się z tym, że jeśli jest ode mnie lepszy, to ja nie dam za wygraną i będę walczył do upadłego. Z bólem, ale honorowo przyjmę porażkę. Jeśli z kolei ktoś będzie słabszy, to musi wiedzieć, że oberwie w ucho, ale na koniec przybijemy piątkę i być może wyciągnie z tego lekcję. Nawiązując jeszcze do pytania, w bieganiu najbardziej wartościowe jest właśnie to, że cały czas się czegoś uczymy. Swojej dziewięcioletniej córce wpajam, że sport uczy powtarzalności, regularności, zdecydowania, pewności siebie. Oczywiście tę pewność siebie ciągle się traci przy uprawianiu sportu i odzyskuje, bo to jest emocjonalna sinusoida. Przed biegiem czy meczem może się pojawiać mnóstwo pytań i wątpliwości, ale jak jest strzał do startu lub gwizdek sędziego, nie ma czasu, aby się zastanawiać. Ja, jako człowiek, który uważa się za inteligentnego, miałem z tym problem, ze swoją głową. Jak kłębi się w niej za dużo myśli, to potem efekty są dalekie od oczekiwań, bo pierwsza myśl zazwyczaj jest najlepsza. Jak myślisz o końcu drogi, gdy jesteś w jej trakcie, to zaliczasz wpadkę i jest jakaś mała lub większa klęska. Wszystko rozgrywa się w głowie.
Ta chęć wygrywania przekłada się u Ciebie nawet na błahe sprawy?
Ona przekłada się na wszystko. Pojechaliśmy kiedyś na materiał „Witaj w klubie” do Poznania, byłem wtedy kilka miesięcy po operacji kolana. Drużyna, wtedy jeszcze Adama Nawałki, poszła na trening, zwolniła się salka rozgrzewkowa. Mogłem poruszać się tylko metr do boku w kontrolowany sposób, ta prawa noga nie była jeszcze gotowa, żeby kopać w piłkę mocniej, więc wyszedł pomysł, żeby pograć bez ciśnienia w siatkonogę. Zaczęło się niewinnie, dwóch na dwóch, ale potem rzuciłem hasło, żebyśmy grali na punkty, no i zaczęła się rywalizacja. Nieważna noga, ból, krwiak. A dodatkowo człowiek stoi zasapany, a tu mokre jeansy, mokra koszulka, ci wracają z treningu i jak tu się przebrać, ochłonąć, jakoś wyglądać? Pięć setów, wygrana 3:2, no i jest satysfakcja. Nieważne wszystko inne, liczy się to, żeby porywalizować. Te małe zwycięstwa budują tę moją psychikę. Nawet teraz się z tym zderzam, mimo że po tej operacji nie mam jakiegoś planu treningowego. Pierwszy raz od dawna miałem wolne Święta Wielkanocne, pojechaliśmy z rodziną na wieś, miało być spokojnie. Ale za chwilę na trening, jakieś ćwiczenia, drabinka koordynacyjna, żonglowanie piłką, rywalizacja na rzuty wolne z sąsiadem. Walczymy, mamy unikatowy system punktowania. To też pokazuje, jak to działa: dwóch starych koni, jeden z brzuszkiem, drugi kulawy, ale jednak mocno się ze sobą ścierają. Nie ma przebacz.
Zostając przy bieganiu, dużo frajdy sprawia Ci tworzenie programu „O co biega?".
Tak, cały czas. To jest bardzo wartościowe, że możesz pokazywać różne ćwiczenia, zestawy, metody treningowe i samemu ciągle się uczyć. Wiemy, że to już kolejny sezon programu, właściwie mówimy znowu o tym samym, ale zawsze podajemy to w innej formie. Sport to powtarzalny rozwój. Ostatnio namawiałem sąsiada, żeby poszedł ze mną i moją córką na maraton w Warszawie, żeby pokibicować. On na to, że „co tam jest fajnego w tym kibicowaniu”. Dopóki ludzie nie przekonają się, że warto w pięknym, słonecznym dniu wyjść i pokibicować maratończykom w Warszawie czy innym mieście, nie psioczyć na to, że miasto jest zamknięte, itd., to tak długo będziemy hen, hen daleko za Berlinem, Londynem, Nowym Jorkiem, gdzie jest milion czy dwa miliony kibiców na całej trasie. Tego chciałbym w Polsce, żeby nie nudzić się, nie kisić w domach, tylko wziąć dzieciaki, zrobić jakieś transparenty, przybijać piątki. Jest to piękne, inspirujące społecznie, sportowe spędzanie czasu. Parę lat temu wyszedłem z inicjatywą, że warto taki program o bieganiu zrobić, ustaliłem jego formułę, jak to wszystko ma wyglądać. Atutem programu, bez względu na to, czy ja to robię sam, czy robi to Tomek Lipiński, jest to, że bardzo chętnie wchodzimy w te ćwiczenia. Co do Tomka, to właśnie teraz spotyka się na AWF-ie z Asią Jóźwik. Wybrałem więc spotkanie z Tobą, zamiast wywiadu w cztery oczy z Asią Jóźwik, więc musisz to docenić podwójnie. (śmiech) Wracając do ćwiczeń, robimy je niedoskonale, co pokazuje, że w każdym są rezerwy, każdy musi się poprawiać, no bo ktoś mógłby pomyśleć: „Rosłoń taki sportowiec, a tu skip niepoprawnie wykonał”. W sporcie na najwyższym poziomie decydują niuanse, a w tym czysto amatorskim nie mówimy o niuansach, a o fundamentach. To fundament trzeba cały czas nawet nie poprawiać, nie budować, ale wzmacniać, bo ta baza jest najistotniejsza. No i takie jest przesłanie tego programu.
Czy wyjście z inicjatywą programu, gdzie jesteś w terenie, spotykasz się z ludźmi, było powiązane z tym, że nie przepadasz siedzieć w marynarce w studiu?
No ja jestem raczej takie frontowe zwierzę telewizyjne. Bardzo lubię pokazywać wszystko od środka, wszystko przeżywać, lubię mecz. Nie przepadam za studiem, bo dla mnie, jako kogoś, kto całe dzieciństwo spędził biegając po podwórku, a potem też cały czas uganiał się za piłką, jest to trochę nienaturalna sytuacja. Oczywiście, poprowadzę studio, wypadnę w nim poprawnie, może nawet komuś się spodoba, jak to zrobię. Nie mówię, że studio to dla mnie dyskomfort, bo w pracy nie robi się tylko rzeczy, które cię porywają i są idealnie na ciebie skrojone. To też jest super, że w naszej redakcji mamy ludzi, którzy realizują się w studio, a także takich, którzy robią to podczas komentowania. Jeśli chodzi o program biegowy, no to po co tylko o tym gadać, skoro można to pokazać, czegoś się nauczyć, zobaczyć, gdzie twój organizm nie domaga, nie daje rady, ma problemy. Czasami rozmawiają ze mną osoby, które mówią, że nie warto zaczynać przygody z tym sportem, bo przecież ja biegam poniżej trzech godzin maraton, to gdzie tam oni mają się w to pchać, skoro ledwie wytrzymują marszobieg. No ale jakie to ma znaczenie? Przecież każdy ma wejść w obciążenie na swoim poziomie. Mariusz Giżyński biega maraton po 02:10:00, a rekord świata to 02:02 z hakiem, Eliud Kipchoge znów porywa się na Breaking2, przy nich moje 02:52:11 w sumie też nie ma sensu. (śmiech) Dla nich to przecież rozbieganie. Ale w bieganiu najpiękniejsze jest to, że to twój rekord jest rekordem świata. To też jest niepowtarzalne, że możesz wziąć udział w zawodach o randze Mistrzostw Polski, choć nie uczestniczysz w nich jako amator, ale na jednej linii stajesz z tymi najlepszymi. Nie ma zbyt wielu takich dyscyplin, w kosza tak nie pograsz, w nogę czy ręczną też nie. A tu każdy przygotowuje się w swoim zakresie, w swoim mieście, aż w końcu w dniu startu widzisz, że tu stoi Shegumo, tu Giżyński, tu Szost. Fakt, po pierwszym zakręcie już ich nie widać, potem ewentualnie przy jakimś wahadełku się mijacie. To też jest złudne, że gdy jako kibic oglądasz, jak oni tam biegną te trzy minuty z hakiem na kilometr, to nie wygląda jakoś imponująco. Kiedyś robiłem z Mariuszem Giżyńskim taki trening, że on biegał kilometrówki na bieżni, właśnie po trzy minuty. Ja się podłączałem na 500-600 metrów pod każdą. Takie doświadczenia uczą pokory i pokazują, ile dzieli cię od mistrza. Ale warto być mistrzem dla siebie. Tylko że droga do mistrzostwa nie ma końca. I tak w kółko. (śmiech)
Nie ma co ukrywać, praca dziennikarza sportowego jest super, jest marzeniem wielu osób. Myślę, że wiele z tych osób nie bierze jednak pod uwagę tego, ile potrzeba cierpliwości, zanim zacznie się pracować na tym najwyższym poziomie. Ile czasu Tobie zajęło, żeby zacząć zajmować się angielską piłką?
No tak, kiedy jesteś tu i teraz, to wydaje się, że to wszystko jakoś łatwo przyszło, natomiast początek był zwyczajny, wszystkiego trzeba było się nauczyć. Niczego wtedy nie potrafiłem, moja żona pracowała wówczas w telewizji publicznej, prowadziła program „Rower Błażeja”. To były zupełnie inne czasy, nic nie było rejestrowane cyfrowo, były taśmy, z którymi trzeba było zasuwać, zgrywać, przegrywać. Nie było montażu komputerowego, a liniowy – stosy taśm i time kodów. Obecnie ktoś może sobie kupić dobry komputer, wyposażyć się jeszcze w niezły program montażowy, i przy dobrym wyczuciu rytmu, estetyce obrazka, może zmontować super filmik. Nie potrzeba do tego wielkiej telewizji. Byłem wtedy nieco rozdarty między Canalem a grą w piłkę, bo ja przez całe życie chciałem być piłkarzem. Nie miałem na siebie pomysłu zarówno na początku liceum, jak i wtedy, gdy już szedłem na studia. Ostatecznie poszedłem na wieczorowe dziennikarstwo, rano miałem treningi, więc to było dobre rozwiązanie. Miałem też pewne potknięcie na maturze z historii, musiałem zdawać poprawkę. Należałem do tych uczniów, którzy bardzo nie lubili odpowiadać przed całą klasą. Oczywiście, byłem rozmowny, wesoły, żartowałem, taki klasyczny głupek klasowy. No ale jak przychodziło co do czego, to byłem konkretny i wolałem pisać, potrafiłem to robić i to lubiłem. Na tej pamiętnej historii dostałem trzy pytania, do których nie byłem specjalnie przygotowany. Zamiast lania wody, czego nigdy nie potrafiłem, co też jest paradoksem, biorąc pod uwagę fakt, że teraz czasami leję wodę komentując mecze (śmiech), powiedziałem po prostu, że nie wiem. Mimo że komisja starała się mnie wydźwignąć z wielkiego dołu, bo wiedziała, że jestem dość inteligentnym sportowcem, a poza tym pan dyrektor był kibicem Legii Warszawa, to ja się uparłem i powiedziałem, że nie umiem i basta. Poprawkę już jakoś przebrnąłem, no i poszedłem na te studia dziennikarskie, z których też początkowo niewiele wynikało, bo ja, taddaaam, niezmiennie chciałem być piłkarzem. Miałem już za sobą debiut w ekstraklasie jako osiemnastolatek. Na trzecim roku trzeba było zrobić staż, trafiłem do redakcji sportowej Canal+, no i tak zostałem. Janusz Basałaj też stwierdził, że warto mieć takiego chłopaka, który przyzwoicie wygląda, nieźle się wypowiada, grał w piłkę. Ja zawsze dodawałem, że w piłkę to ja cały czas gram i jeszcze zagram. Poza tym, gdy dobrze grasz w piłkę, a redakcja gra w rozgrywkach ligi mediów, to też ma znaczenie. (śmiech) Często tak jest, że jako dobry sportowiec możesz przełamać wiele barier. Z tym Canalem to był taki naturalny proces, pasowałem tam. Nie rozbijałem żadnego zespołu, byłem początkujący, stanowiłem uzupełnienie. Trafiłem też na kapitalną grupę ludzi, bo nikt nie traktował mnie jako niebezpiecznej konkurencji, którą trzeba zgładzić, wręcz przeciwnie. Najpierw miałem w redakcji proste rzeczy do zrobienia, poznawałem tajniki montowania, ale po piwko nie biegałem. To nie te czasy i nie tacy ludzie. Potem okazało się, że mam cenne uwagi, że sporo widzę. Zaproponowano mi pierwszą umowę, nikt też nie blokował możliwości grania w piłkę nożną. Byłem z tych młodych dziennikarzy-stażystów, którzy zgłaszali się do komentowania wszystkiego, każdej ligi. Przygotowanie zajmowało wtedy więcej czasu, ale jak był tylko jakiś wakat, odważnie się zgłaszałem i mnie odważnie obsadzano. Byłem bardzo aktywny, ale nie nadaktywny – raczej dyspozycyjny i naturalnie, zdrowo ambitny. To się też przekładało na to, że moje umiejętności z każdym sezonem rosły. Liga angielska była oczywiście szczytem marzeń – zajmowali się nią wtedy Andrzej Twarowski, Rafał Nahorny, Edward Durda i Jacek Laskowski. Moim początkowym celem było załapanie się do formatu MECZ+MECZ. W końcu mi się to udało i nagle okazało się, że jest to w grafiku przypisane do mnie na stałe. Jak był jakiś słabszy mecz angielski, to pojawiały się sugestie: „Dobra, może Rosół zrobisz to?”. Tak się w to moje dziennikarstwo wdrożyłem, a Premier League pokochałem od pierwszego wejrzenia. Wartościowe było także to, że wcześniej przeszedłem przez wszystkie ligi zagraniczne i ekstraklasę, poznałem wszystkie możliwe sposoby realizacji. W Anglii realizacja jest na najwyższym poziomie, rzadko zdarzają się jakieś wpadki. Jednocześnie cały czas trenowałem w Legii. Wiele osób dziwiło się tym mistrzowskim epizodem w Ekstraklasie, ale ja ciągle zasuwałem na treningach, dużo od siebie wymagałem, nigdy nie zwalniałem. Jeśli chodzi o mój poziom, to pasowało do mnie powiedzenie o hokeistach, którego młodzi ludzi mogą nie kojarzyć. Byłem za słaby na grupę A, ale za mocny na grupę B – trenowałem z pierwszym zespołem, ale grałem w rezerwach w III i IV lidze. Zawaliłem też studia, bo jak już miałem „etacik” w tej pracy dziennikarskiej, to wydawały mi się one zbędne. Babcia i dziadek zawsze pytali, kiedy w końcu skończę te studia, no i po szesnastu latach udało mi się je skończyć. Byłem na piątym roku, więc już niewiele mi do końca zostało, ale narosło bez liku różnic programowych. Moja karta egzaminacyjna była zapisana drobnym maczkiem od góry do dołu. To też było świetne doświadczenie życiowe, że przychodzisz na te korytarze i nagle spotykasz ludzi z zupełnie innej generacji, z zupełnie innym podejściem do wszystkiego. Miałem szereg egzaminów, na które musiałem się naprawdę rzetelnie przygotować, nie na każdego działała magia komentatora Canal+. (śmiech) Egzamin z etykiety językowej był najtrudniejszym w moim życiu, trudniejszym niż niejeden mecz. Miałem wielką satysfakcję z napisania pracy, te studia były kolejnym życiowym wyzwaniem, bo ogólnie jestem takim challengerem na co dzień. Często w notesiku wypisuję sobie rzeczy do zrobienia, czasem ważne, czasem błahe. Jak którejś z tych rzeczy nie wykonam, no to nie jestem zadowolony i dzień jest przez to gorszy. Takie małe niepowodzenia. Taki mój mały świat.
Jak reagowali na Ciebie ci młodzi studenci?
Ta nasza rozpoznawalność nie jest jakaś nieprawdopodobna, raczej zamyka się w środowisku piłkarskim. Osoby, które pisały na tematy sportowe, mnie kojarzyły. Śmieszne było, gdy siedziałem na korytarzu, obok trzy osoby do egzaminu i ktoś mnie pyta: „A ty na co czekasz? A ty umiesz?”. Uczenie się po trzydziestym roku życia też jest już trudniejsze. Było to jednak pozytywne doświadczenie z wielu poziomów. Nawet sama rozmowa z panią w sekretariacie była czymś zupełnie innym. Wiadomo, że jak masz jakąś sprawę, to jest ona dla ciebie najważniejsza, a dla pani jest jedną ze stu spraw, które musi załatwić z niesfornymi studentami, najczęściej są to jeszcze jakieś bzdety. Jako dorosły człowiek, ojciec, dziennikarz usiadłem w sekretariacie i na spokojnie porozmawialiśmy, wszystko wyjaśnialiśmy. Wchodzili w międzyczasie inni, żeby przerwać i wtedy zdawałem sobie sprawę, że kiedyś też byłem takim namolnym studentem. Miło zderzyć się z młodymi ludźmi, bo jednak na co dzień obcuję z osobami w moim wieku, więc optyka się zupełnie zmienia.
W jednej z Twoich wypowiedzi można było usłyszeć, że nie czułbyś się komfortowo jako drugi komentator, ekspert, ponieważ za mało czasu swojej piłkarskiej kariery spędziłeś na najwyższym poziomie. Myślisz, że gdybyś więcej grał na topie, to teraz byś był dwójką, a nie jedynką w komentatorskiej dziupli?
Nie, myślę, że byłbym jedynką. Pójście na dziennikarstwo było niezbędnym sprzężeniem. Czasami w życiu dzieją się rzeczy, które procentują dopiero za jakiś czas. Nie każdy ma plan, który realizuje od A do Z. U mnie najważniejsza była piłka, zostałem przy niej, tylko od trochę innej strony. Nie czułem się komfortowo jako ekspert, myślę, że dla wszystkich to było niekomfortowe. Miałem wiedzę o piłce, celne spostrzeżenia, czułem boisko, ale trzecioligowy piłkarz, oceniający zawodników i trenerów Ekstraklasy? To po prostu z założenia było niekomfortowe dla wszystkich. Poza tym chciałem być najprawdziwszym dziennikarzem i w pewnym momencie to zaskoczyło. Fakt, że prowadzę tę transmisję, decyduję co, jak, gdzie, kiedy, mogę ekspresyjnie wyrazić to, co widzę, mnie przekonywał jeszcze bardziej do zrealizowania nowego celu. Rola eksperta jest jednak mocno ograniczona. Można analizować, można przeżywać. Jak komentuję mecze z Przemkiem Rudzkim, to nie ma u nas takiego ostrego podziału, że tylko ja jestem odpowiedzialny za emocje, a on za ciekawostki. Czasami ja się zagapię i on wtedy krzyczy, traktujemy bramkę jako dobro wspólne, które jest porywającym przeżyciem dla nas obu. Nie ma żadnego blokowania, zrywania drugiemu słuchawek czy strzelania piorunami wzrokiem. Tych meczów jest tyle, że naprawdę jest się czym podzielić, a chodzi o dzielenie się emocjami, bo one są najważniejsze. Ze mną pewnie nie najłatwiej komentuje się osobom, które są ekspertami grającymi w piłkę. Muszę być powściągliwy w tym, co chcę powiedzieć, bo jak ja przeanalizuję sobie całą boiskową sytuację, to nienaturalnym będzie, jak ten drugi będzie opowiadał ciekawostki z życia Arsenalu czy historii piłkarza. Nie, on ma żyć z tego, co zostawia mu pierwszy komentator. Komentowanie z innymi wymaga elastyczności, musisz się do innych dostosować, prowadzić ich, odpowiadać za narrację, budowanie emocji, a oni mają się w to wpasować i czuć komfortowo. To nie jest żadne przeciąganie liny, to jest team, gra do jednej bramki. Poza tym znam się już z tymi ludźmi jak łyse konie. Przemek Rudzki, Rafał Nahorny, Przemek Pełka, Andrzej Twarowski to jest nasz departament Premier League. Ostatnio dołączył też do niego Piotrek Domagała. To buduje jedność. Bardzo dobrze się znamy, lubimy, to też tworzy atmosferę, trochę jak w każdej piłkarskiej szatni.
Na początek każdego meczu masz przygotowany tak zwany wstępniak. Czy nie czujesz się nienaturalnie, rozpoczynając transmisję od gotowego tekstu?
Nie, naczytuję to sobie z pewną intonacją i ekspresją. Uważam, że jest to bardzo dobre wejście w mecz. W ogóle jest tak ze wszystkim. Jeśli masz coś przygotowane, zaczniesz od tego i przez to gładko przejdziesz, to nawet jak się gdzieś potkniesz, to nie ma już co się zastanawiać. Ja to zawsze przyrównuję do nauki jazdy samochodem. Wykonując na początku jakiś manewr autem, trzeba spojrzeć w odpowiednie miejsce. Jak zmieniasz bieg, patrzysz na gałkę zmiany biegów, wciskasz sprzęgło, rzucasz okiem na lewą stopę. Potem wszystko staje się automatyczne i jest ze sobą zgrane. Tak samo jest teraz. Kiedyś cisza strasznie raziła w słuchawkach, bo człowiek nie słyszał stadionu. Jacek Laskowski wziął mnie na bok i powiedział: „Posłuchaj tego, co słyszysz?”. Na początku mówiłem, że nic. Dopiero potem usłyszałem gwizdek sędziego, kibiców, stadion, wiatr, gwizdy, emocje, podpowiedzi, ławkę rezerwowych, itd. Ktoś ci wtedy uświadamia, że nie musisz cały czas pruć i bez przerwy gadać. Jest masa dodatkowych rzeczy, warto pobawić się głosem. Zawsze komentuję mecz z angielskim komentatorem, mając go w słuchawkach na lewym uchu. Czasami nie rozpoznaję kogoś znanego na trybunach, a on wie wszystko, bo to realizacja meczu pod niego. Podobnie jak w Polsce – jestem na stadionie, realizator rzuca mi do ucha: „Rosół, pokażę Ci zaraz Prezesa Bońka, skautów Milanu, aktorkę z serialu „Na Wspólnej”. A ja od razu reaguję i taki jestem mądry. (śmiech) Wstęp sobie piszę zawsze, robię to z przyzwyczajenia, dla higieny. Czasami zdarza mi się nie zabrać notatek do dziupli, albo nie wysłać maila z nimi. Wtedy w ostatniej chwili drukuję sobie skrypt, odhaczam najważniejsze, zapamiętane wcześniej rzeczy. To zdarza się bardzo rzadko, ale to kolejne wyzwanie, żeby sprawdzić na żywo, jak dużo zostaje z przygotowań w głowie. Rzadko już piszę ręcznie, nad czym trochę ubolewam. Angielskie strony produkcyjne i dostępność ciekawostek jednak mnie rozbestwiły. To jest taki komfort, z którego nie warto rezygnować. Przy tym natężeniu spotkań jest to oszczędność czasu. Wstęp, to moje exposé komentatora, zawsze więc sobie piszę, wyprztykuję się z tego i zaczynam płynnie działać na tym naturalnym flow.
Czy mógłbyś zdradzić kulisy mix zony? Ile tak naprawdę sami dziennikarze mają do powiedzenia, gdy chcą porozmawiać z danym piłkarzem, a ile zależy od widzimisię samego zawodnika?
Właściwie to są dwie strefy. Jedna to mix zona, czyli ta, w której ustawiają się wszyscy akredytowani dziennikarze. Jest też flash zone. Jeśli masz tę gwiazdeczkę na akredytacji Ligi Mistrzów czy meczu angielskiego, to możesz tam wejść i masz swoją kamerę, za którą firma zapłaciła pieniądze. Jest więc kamera przypisana do kilku stacji telewizyjnych, te stanowiska są załóżmy cztery. Każda telewizja rejestruje wszystko, co leci przez godzinę, bo taki godzinny slot jest wykupiony przez naszą stację na zrobienie wywiadów. Właściwie zaraz po gwizdku zbieram ze stanowiska komentatorskiego notatki i pruję na dół. To jest dość szybka przebieżka, bo zazwyczaj te stadiony są olbrzymie, a nie ma zbyt wiele czasu, żeby do tej strefy dotrzeć. Jak już tam wpadam, to oczywiście jestem dość mocno wyeksploatowany tym, co tego wieczoru zrobiłem. Mecze na stadionie są szczególne, bo twoja uwaga nie obejmuje wyłącznie monitora. Oczywiście wcześniej jest meeting z oficerami UEFA, ustalam sobie, kogo bym chciał do wywiadu, jednak zazwyczaj to nie ma zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Piłkarze różnie reagują po meczu. Jeśli jest niepowodzenie, nie chcą przyjść. Czasami zdarzają się miłe niespodzianki, jak wywiad z zawodnikiem z najwyższej półki, który gra w tę samą grę, zadajesz pytanie, a on chce pociągnąć odpowiedź. Oni też wiedzą, na czym polega ten cały biznes, więc nie trzeba ich ciągnąć za język. W strefie wywiadów musisz czekać na swoją chwilę. Wchodzisz tam, zgłaszasz się, oficer UEFA cię odhacza, widzi, że chciałeś kogoś z Liverpoolu i kogoś z Manchesteru United. Mówi, że nie wie, czy będą ci zawodnicy, których sobie wytypowałeś, ale na pewno kogoś dadzą. Klasyka. Nagle się pyta, czy Andy Roberston może być, ja na to, że tak, że mamy półgodzinne studio i chcemy zrobić dwa szybkie wywiady, ja z kimś z Liverpoolu, Przemek z kimś z United. Wchodzi Robertson, mówię mu: „Cześć Andy, jestem Marcin z Canal+ Sport Polska, dwa, trzy pytanka?”. Pach, pach, pach, rozmawiamy, piątka na koniec, on wychodzi, dzwonię do Warszawy, zarejestrowane. Mają to, wywiad ok, ktoś szybko tłumaczy, wchodzi na antenę. Potem Przemek musi zgarnąć kogoś z Manchesteru. Jest Smalling, ok, bierze go. To też sprawia, że nie możesz się nastawiać na gości, których sobie wytypujesz, tylko warto mieć uniwersalne pytania. Najtrudniejsze jest to, jeśli nie mówisz perfekcyjnie po angielsku. Ja po angielsku mówię przyzwoicie. Jednak jak nie mówi się codziennie w obcym języku, to swoboda jest naturalnie ograniczona. Problem też w tym, że jak wcześniej wypowiedziałeś emocjonalnie „milion” słów po polsku i zbiegasz tam na dół, to naprawdę trudno się zebrać do jakiejś niesamowitej rozmowy. Zresztą nikt w tej flash zonie nie ma na taką rozmowę ochoty. No chyba że jest to Jürgen Klopp, on zawsze zażartuje, powie nienagannym polskim: „Dzień dobry, rusz dupę, dowidzenia”. (śmiech) Są rozmówcy, na których zawsze możesz liczyć, ale są też tacy, którzy po dwóch pytaniach się odwracają i odchodzą, no i musisz się z tym pogodzić. Niektórzy ci odmówią wywiadu, ale są też tacy jak Per Mertesacker, gdy grał w Arsenalu. Jadę na mecz Kanonierów w Lidze Mistrzów, idzie Mertesacker z oficerem prasowym do niemieckiej telewizji. Mówię do niego: „Cześć Per, pamiętasz mnie? Siedzieliśmy u Fabiana na weselu przy jednym stoliku”. On na to: „No tak, cześć Marcin!”. Ja wtedy się pytam, czy pogadamy, a on, że pewnie, gdzie chcesz, ile chcesz, itd. Spytałem się jeszcze, czy nie ma przypadkiem jakiegoś wywiadu, on odpowiedział, że ma, ale poczekają. Tam wszyscy gałami przewracają, no jak to, Mertesacker? Przecież miał iść do niemieckiej telewizji, oni robią program na żywo, a Per na to: „Chwila, pięć minutek i pójdę”. Ten biedny oficer coś tam próbuje zgłosić, a on macha do niego, żeby dał sobie spokój. Wiadomo, że największym komfortem jest rozmawianie z Polakami. Lewy – zawsze pełen profesjonalizm, zresztą znamy się z piłkarskiej szatni, jak Robert miał szesnaście lat. Zawsze też można było na wesoło i do woli porozmawiać z Piszczem, Kubą, Wojtkiem Szczęsnym. Takie wywiady są czystą przyjemnością, bo wiesz, jak kto zareaguje, a nie, że zadasz trudniejsze pytanie i ktoś się obruszy. Zdarzyło mi się dwukrotnie rozmawiać z Jose Mourinho, także z Arsenem Wengerem, Jürgenem Kloppem. Nie dostąpiłem jeszcze zaszczytu rozmowy z Pepem Guardiolą, nie jest to proste, Pep jest rozrywany przez hiszpańskie i niemieckie stacje. Super jest też popatrzeć na to wszystko z boku, zobaczyć, jak pracują dziennikarze z całego świata. Na pewno dobrym strategicznie rozwiązaniem jest posiadanie w strefie wywiadów osoby delegowanej, reportera, a najlepiej reporterkę. Piłkarze mają jednak słabość do kobiet, zawsze się uśmiechną, trudniej odmówić wywiadu kobiecie. Faceta jednak łatwiej spuścić na drzewo. Sam to obserwuję, że jak są jakieś dziennikarki z Anglii, ze Skandynawii czy Hiszpanii, to nawet ci oficerowie federacji są bardziej życzliwi. Też ciekawe jest oglądanie wszystkich wielkich menedżerów, Zizou czy Carlo Ancolettiego, który udziela wywiadu po angielsku, zaraz idzie do hiszpańskiej telewizji, potem z włoską po włosku, z francuską po francusku. Wiadomo, że żaden z tych języków, poza włoskim, nie jest perfekcyjny, ale jest płynny. Ogólnie w tej strefie trudno o wywiady, które zapadną ci w pamięci. To jest krótka piłka, to jest właśnie ten flash.
Przejdźmy już do samej piłki. Dlaczego Premier League jest najlepszą ligą świata?
Ja na nią patrzę z różnych perspektyw i różnych płaszczyzn. Na pewno najlepszą czyni ją jakość, i nie mówię tu na razie o jakości piłkarskiej, tylko tej czysto technicznej. Pięknie pokazana, świetnie zrealizowana, ze wspaniałą grafiką, świetna muzyka, kapitalne krycie w obrazku, znakomite kolory, piękne stadiony zapełnione po brzegi. Jest nieprawdopodobne tempo, niezależnie od tego, czy grają zespoły tworzone przez Brytyjczyków, czy takie, które są naszpikowane gwiazdami światowego formatu. Fantastyczna rywalizacja, najlepsi menedżerowie mierzą siły o tytuł w Premier League. Anglia kusi nie tylko wysokimi kontraktami, ale właśnie tą rywalizacją, która sprawia, że z nikim nie możesz być pewny wygranej. Gareth Bale też się odnosił do tego kiedyś w wywiadzie. Walijczyk zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Jak zaczynasz czytać wypowiedzi zawodnika, analizować go, to masz inne spojrzenie na niego. Dla mnie piłkarz to całość. Byłem wielkim fanem Johna Terry’ego, ale to się zmieniło przez te wszystkie skandale, w których uczestniczył. Wiem, że każdy ma prawo do chwili słabości, ale jak chcesz mieć idola, to chciałbyś kogoś kto jest trochę nieskazitelny i rzeczywiście wielki. Terry obrońcą był świetnym, ale przez te pozaboiskowe akcje pozostaje niesmak. No a jeszcze co do samej ligi, są tam wybitni piłkarze, menedżerowie. Klopp, Emery, Guardiola czy chociażby Sarri. Dla tego ostatniego to też było takie ciekawe zderzenie z inną rzeczywistością. Przychodzi facet z Włoch, wicemistrzostwo z Napoli, świetny zespół, sposób grania, wywierania pressingu, rozgrywania piłki. Ale w Chelsea się to nie sprawdziło. Na początku sezonu było bardzo dobrze, a potem siadało z każdą kolejką. Sarri nie ma Pucharu Ligi Angielskiej, nie ma na razie żadnego trofeum. Może być jedno i to bardzo cenne.
Oby nie.
Mamy dwa angielskie finały. W tym sezonie nastąpił wielki wzrost rangi zespołów angielskich w Europie. Her Majesty Premier League rządzi na kontynencie.
Jako były zawodnik defensywny, przywiązujesz większą uwagę do gry obronnej danych zespołów?
Niespecjalnie, nie jestem też typem stratega. Lubię wyłapywać rzeczy, których ludzie nie dostrzegają i przekazywać w przystępnej formie. Dlaczego ktoś się spóźnił? Jaki ktoś miał pomysł na rozegranie akcji? Co wyszło, co nie wyszło, gdzie mogłoby być lepsze rozwiązanie, inne ustawienie, lepsza asekuracja? Oczywiście też nie nachalnie, żeby nie było takiego odbioru, że Rosłoń wie wszystko lepiej od piłkarza czy samego Guardioli. (śmiech) Ja po prostu wiem, jak to jest być tam w środku. Oglądanie meczu w telewizji, czy nawet na stadionie, jest złudne. Im dalej siedzisz, tym bardziej wydaje ci się, że ten mecz jest wolniejszy, że oni tam na boisku mają na wszystko czas. Ale im bardziej się zbliżasz do tego boiska, nawet gdy staniesz z boku, to widzisz, jaki tam jest pozorny bałagan, nad którym trzeba zapanować. Wiemy już, że Pele miał trzy sekundy po przyjęciu piłki, Maradona dwie, a Messi ma sześć dziesiątych sekundy. To pokazuje, jak futbol gwałtownie przyspieszył, jak skróciło się pole gry. Ja bazuję na tym, żeby to wszystko w jakiś sposób wyłapywać. Nie skupiam się jednak na tym, że grałem w obronie, to wiem wszystko o grze obronnej. Robiłem wywiad z Virgilem van Dijkem, Perem Mertesackerem, mijali mnie w strefie wywiadów najlepsi obrońcy świata. Jak sobie spojrzysz na takiego Van Dijka i Rosłonia, to właściwie ja nie miałem czego szukać w środku obrony. On ma 196 cm wzrostu, niesamowity gaz, zwrotność, facet jest jak gladiator. Ja zawsze przestrzegam wszystkich przed ferowaniem wyroków, że piłkarze tyle zarabiają, że są tacy rozpasani, że mają status gwiazd. Jeżeli w Premier League gra ich kilkuset, a gwiazd kilkadziesiąt, a sport uprawiają setki milionów ludzi na całym świecie, to pokazuje, z jak elitarną, wyjątkową grupą mamy do czynienia. Ile tam musiało być złożonych procesów po drodze w procesie szkolenia, żeby ktoś na ciebie postawił, żeby było zdrowie, rozwój, chęci, wytrzymywanie presji. Właśnie dlatego mam duży szacunek dla każdego zawodnika, który gra w Premier League. Nawet jeśli dworowaliśmy sobie z Przemkiem Rudzkim z Wayne’a Routledge’a, takiego naszego „ulubionego” piłkarza, skądinąd podobno bardzo sympatycznego. No ale podśmiewaliśmy się, że facet ma ponad sto meczów w Premier League i jako ofensywny zawodnik nie zdobył żadnej bramki. Wszystko jednak z przymrużeniem oka, to nigdy nie jest drwienie z kogokolwiek. Ja też mam w zwyczaju nie mówić, że ktoś zagrał fatalnie, beznadziejnie, tragicznie, itd. Nie używam takich słów, bo wiem, że każdemu ma prawo nie wyjść. To jest tylko piłka nożna, to jest element techniki, kolejne powtórzenia. Ci najlepsi mają to do siebie, że zapominają o tym małym niepowodzeniu w ułamku sekundy i za chwilę podejmują kolejną próbę. Pięć nie wypali, szósta się uda i właściwie nie myślimy o tych pięciu złych, tylko pamiętamy tę najlepszą. Oni są tak nastawieni mentalnie, żeby do tego dążyć. Ta sfera psychiczna też buduje ich moc, ich potęgę. Ja po sobie widzę, że jak pojechałem do Jagielloni na „Witaj w klubie”, jeszcze przed operacją kolana, i wszedłem w trening, to zobaczyłem, jak się zmieniają czasy, tempo reakcji, metody treningowe. Projekt „Witaj w klubie” pozwala bardzo dużo dostrzec od środka i pokazać jak to wygląda w polskich klubach.
Podobno nie kibicujesz żadnemu klubowi, ale największą sympatią darzysz Everton. Skąd to się wzięło?
Nie wiem, ja nigdy nie byłem kibicem. Byłem oddanym fanem dyscypliny, tak żeby po prostu ją uprawiać. To była największa frajda. Spanie z piłką biedronką, posiadanie jej, strzelanie goli, bronienie, wygrywanie. Miałem takie określenie na siebie w dzieciństwie - powielacz. Ale tylko jeżeli chodziło o zbieranie puszek, kapsli, proporczyków, wtedy powielałem pomysły kolegów, ale nigdy żadnej, poważnej kolekcji nie uzbierałem. Niby miałem słomiane zapały do tego zbierania, ale ostatecznie kończyło się tak, że szedłem grać w piłkę, a te puszki czy resoraki oddawałem, inni się cieszyli, a ja machałem na to ręką. Chciałem zostać piłkarzem, to było moje największe marzenie. Byłem na meczu na Goodison Park, dużo rozmawiałem z Jankiem Muchą, tam gra mój ulubiony piłkarz, Leighton Baines. To spowodowało, że lubię Everton, ale czy jakoś bardziej niż inne kluby? Też nie jest tak, żebym miał koszulkę Evertonu i w niej paradował po domu. (śmiech)
Nie jest tajemnicą, że przyjaźnisz się z Łukaszem Fabiańskim. Czy jak grał w Arsenalu, potem Swansea, a teraz West Hamie, to w jakiś sposób kibicowałeś tym klubom, żeby im się powodziło?
Ja bardzo kibicuję Fabianowi, żeby on dobrze wypadł na boisku, zawsze. Naturalnie, po koleżeńsku analizujemy sobie te mecze, piszemy do siebie po meczach, czy można było zachować się lepiej, itd. Fabian osiągnął jednak tak równy poziom, że właściwie do jego dyspozycji nie sposób się przyczepić. Luźno rozmawiamy sobie też o tym, co się dzieje w klubie, na boisku. Poznałem dzięki Łukaszowi od szatni Arsenal, Swansea, West Ham, to bardzo cenne doświadczenia. Fabian też już ma synka, więc mamy wewnętrzną grupę, na której raczej mielimy te nasze życiowe tematy, a piłka jest gdzieś obok. Łukasz ma to na co dzień w pracy, ja też, nie jesteśmy Rafami Benitezami, żeby na okrągło o tym rozmawiać. (śmiech)
Musimy porozmawiać też trochę o Arsenalu. Poruszyliśmy nieco temat defensywy, czy według Ciebie to gra obronna jest największą bolączką klubu z północnego Londynu?
Unai Emery trafił na zespół, którego nie zdążył jeszcze przemodelować. Przed nim jest pierwsze poważne lato, gdzie będzie chciał sobie dobierać piłkarzy, na których mu zależy. Te ubiegłoroczne ruchy Pepa Guardioli i Jürgena Kloppa pokazują, że ściągnięcie bramkarzy za sześćdziesiąt milionów funtów, kupienie obrońcy za siedemdziesiąt pięć, czy trzech po sześćdziesiąt, było właściwym ruchem. To jest jednak fundament. Doszli do wniosku, że siłę rażenia mają potężną, ale tyły szwankują. Podobnie jest trochę w Arsenalu. Ktoś mądrze dostrzegł, że ten etap, na którym jest Emery, jest łudząco podobny do tego, gdy Klopp przychodził do Liverpoolu. Trzeba było przebudować drużynę w każdej formacji. Pewnie najmniejsze problemy będą z atakiem, bo jest kim straszyć. No ale trzeba znaleźć kreatorów. Mesut Özil jest strasznie chimeryczny. Ma wielkie umiejętności, ale nie wiem, czy to kwestia charakteru, czy już takiego wyeksploatowania, że ta forma jest tak nierówna. Może chodzi o otoczenie, może to taki zawodnik, który by wypalił przy bardzo dobrych piłkarzach. Aaron Ramsey odchodzi, więc myślę, że tutaj będą największe problemy. No i ta obrona, która jest bardzo niestabilna. Sokratis nie był jednak takim wzmocnieniem, jakiego oczekiwano. To też kolejne trudne zderzenie obrońcy z Bundesligi z wymogami Premier League. Tylko gdzie znaleźć tych obrońców? Po pierwsze, oni zaczynają kosztować bardzo dużo, a niewiadomo, jakim budżetem Emery będzie dysponował. Po drugie, jak ściągać, to też nie będzie za dużo czasu, żeby ten zespół zbudować, bo w lipcu ruszą już przygotowania i zaplanowane sparingi. Konkurencja obudowała się supermocno i raczej nie ma sygnałów, że z City odchodzi trzech obrońców, że z Liverpoolu zaczynają się wykruszać. Trudne zadanie przed Arsenalem, bo nie wiem, jaką oni mają politykę transferową. Czy Emery dostanie kilkaset milionów funtów na zbudowanie zespołu? To jest wątpliwe. Pewnie budżet zakręci się w okolicach stu milionów i będzie trzeba z tego coś wygenerować. Czy znajdą się chętni do kupowania niechcianych w Arsenalu piłkarzy? Jeśli tak, to też pewnie nie za jakieś niebotyczne pieniądze. W bramce są Bernd Leno i Petr Cech, ale to nie są bramkarze, na których można w pełni polegać. To trochę jak z Simonem Mignoletem i Lorisem Kariusem, trzeba było ściągnąć Alissona Beckera, żeby mieć bramkarza z najwyższej półki. Półfinałowy rewanż Ligi Mistrzów z Barceloną na Anfield jest tego dobitnym potwierdzeniem.
Co obecnie jest najmocniejszą stroną Arsenalu, od której będzie można zacząć budować nową drużynę?
Teraz największym atutem jest atak, bo jest jednak złożony z zawodników, którzy potrafią zdobywać bramki. Kiedyś mówiono, że trzeba budować od obrony, ale potem zarzucono tę strategię w myśl zasady, że jak masz super ofensywę, to ona sobie poradzi, bo zawsze strzeli o jednego gola więcej. Tylko że w Arsenalu tak to nie działa, a tych błędów w obronie jest bardzo dużo. Laurent Koscielny nie prezentuje już formy, o której rozmawialiśmy jeszcze dwa czy trzy sezony temu, kiedy był skałą, facetem nie do przejścia, zawsze można było na nim polegać. Per Mertesacker skończył karierę, jest Sokratis, Shkodran Mustafi przerzucany na różne pozycje, jest też Ainsley Maitland-Niles. Fajny chłopak, bardzo mi się podoba jego gra, bo on gwarantuje wysoką jakość z tyłu, ale też dużo działa z przodu. Też występuje zmienianie tego systemu, była trójka z Nacho Monrealem jako lewym środkowym obrońcą, nagle wychodziła czwórka, nie ma więc stabilizacji. Tu już nie ma mowy o liftingu, ta obrona będzie musiała przejść gruntowną przebudowę. No ale na to potrzeba kasy i znowu wracamy do punktu wyjścia. Z tym trzeba poczekać i skupić się na tym, co teraz. Może będzie awans przez Ligę Europy do Ligi Mistrzów i kibice jakoś przełkną to miejsce poza Big Four.
Nie ma co ukrywać, że nie zaliczamy się do czołówki, ale też jesteśmy powyżej średniaków. Jak Ty postrzegasz Arsenal na przestrzeni kilku ostatnich sezonów?
Trochę też patrzę na to, co się dzieje za miedzą. W Tottenhamie udało się zmontować zespół, który gwarantuje finisz w Wielkiej Czwórce i Ligę Mistrzów już czwarty sezon z rzędu, Mauricio Pochettino wykonał tam niezwykłą robotę, bo to kolejny znakomity menedżer, który ma szansę zbudować coś trwałego. A awans do finału Ligi Mistrzów to majstersztyk. Nie sądzę, że ten drugi sezon Unaia Emery’ego będzie tym, w którym będzie można konkurować z Liverpoolem i City. Ogólnie jestem zawiedziony Arsenalem. Jak przyjeżdżałem do Fabiana i ten zespół był jeszcze naszpikowany gwiazdami, już wtedy ciągle była nadzieja, czy to przy powrocie Henry’ego, czy po tych zdobytych Pucharach Anglii, że Arsenal spokojnie stać na włączenie się do walki o tytuł. Są te fazy, że rzeczywiście wydaje się, że z tego, co masz, uda się zbudować coś wartościowego, no a potem znowu przychodzi klapa, są niewytłumaczalne porażki. Gdy Fabian mnie tam zaprosił i z Wojtkiem Szczęsnym chodziliśmy po klubie, to czuć było jego potęgę, że to wszystko jest przemyślane, że było dopieszczone przez Arsene’a Wengera. Świetna atmosfera i te wszystkie zasady, te detale robiące różnicę, budujące wyjątkowość tego miejsca. Była duża kultura, wysoka jakość. Chociaż ten Arsenal też już się zmienił. Cały czas nam się wydaje, że to jest ten klub, który pięknie rozgrywa piłkę, który ma swój styl, który każdą akcję chcę zakończyć koronkowo i wpakować piłkę do pustej bramki. Bo takie okresy były, za czasów Rosicky’ego, Wilshere’a, Ramseya, Özila w szczycie formy. Dużo się jednak zmieniło. Ta przebudowa zajmie trochę czasu. Zatem cierpliwości.
Ostatnio pisaliśmy z chłopakami z naszego serwisu, że mimo iż wszyscy chcieli już odejścia Wengera, to gdy do tego doszło, odczuwamy teraz pewną pustkę, że to już nie jest ten nasz Arsenal. Czy z perspektywy komentatora też inaczej odbierasz Arsenal bez Wengera?
Jak zacząłem komentować, Arsene Wenger już był. Wydawało mi się, że to piękna historia i że on w tym Arsenalu zostanie forever and ever. Kumpluję się z Fabianem, więc bardzo dużo dodatkowych rzeczy o Arsenie Wengerze wiedziałem, o jego przyzwyczajeniach, rutynowych działaniach, jaki jest na co dzień. Z perspektywy dziennikarza oglądałem, jak znosi porażki, te jego szarpaniny z kurtką, niesnaski z Mourinho, obserwowałem go w tych flash zonach, jego reakcje, jak radzi sobie z presją. Trochę trzeba spojrzeć na Old Trafford. Nadal trzeba czekać, żeby móc nawiązać do sukcesów sir Alexa Fergusona. Też byłem jednak za tym, żeby z klasą rozstać się z Wengerem, żeby wszystkie strony uznały, że to już jest ten moment. Trzeba czekać na to, co zrobi Emery, ale też należy dać mu na to czas. Ten potencjalny awans do Ligi Mistrzów będzie miał duże znaczenie. No bo po co przyjść piłkarzowi z Hiszpanii czy Niemiec do Arsenalu, który będzie grał w Lidze Europy? Ja pozytywnie odbieram Emery’ego. Przyjemnie było popatrzeć na regularnie punktujący Arsenal, przedłużanie tej serii, zbliżanie się do Tottenhamu. No ale nagle coś padło, jakby podzespoły nie wytrzymały wysokiego napięcia, gry na dwóch frontach. Wracając do Arsene'a Wengera, to z jednej strony mi go brakuje, a z drugiej nie. To jest trochę tak, że jak coś stracisz, to za tym tęsknisz, ale jakby to wróciło, to znowu byś na to psioczył i narzekał. Trzeba się po prostu z tym pogodzić i czekać na to, czego w Arsenalu i z Arsenalem dokona Emery.
Przechodzimy do strzałów z armaty, czyli pytań od użytkowników. Co według Ciebie jest przyczyną fatalnej formy wyjazdowej Arsenalu, która miała miejsce zarówno za Wengera, jak i ma teraz?
Właśnie nigdy nie mam jakiejś jednoznacznej odpowiedzi na takie pytania, sam sobie nie umiem odpowiedzieć, czemu zespół gra bardzo dobrze u siebie, a w delegacjach już nie. Przy takiej klasie zespołów trzeba brać pod uwagę to, że na tych wyjazdach trzeba punktować. Ta różnica zawsze jest, bo wszystko jest inne, nie czujesz się tak komfortowo jak u siebie. Myślę, że Arsenal bardzo wiele meczów wygrywa tym, że jak jakiś zespół przyjeżdża na Emirates, to już traci nieco na jakości przed wyjściem na murawę. Działa na wyobraźnię rywala magia stadionu, reputacja wielkiego klubu. Kanonierzy czują się komfortowo, rządzą, potrafią rozgrywać piłkę, wykorzystać ten atut, a przyjeżdżając gdzieś indziej, tracą go. To pewnie też kwestia jakości piłkarskiej. Na wyjazdach brakuje tego domowego przekonania, pewności siebie, że jesteśmy wielcy i gramy wspaniale, nawet jeśli to już trochę nieaktualne. Choć momenty się zdarzały w tym sezonie i znów przyjemnie było pomarzyć o Arsenalu na podium. To przez chwilę było całkiem realne.
Jakie masz przed sobą cele sportowe?
Na razie zbyt wielu nie mam. Trochę się miotam w swoim bieganiu i zaczynam czerpać coraz większą radość ze sportu rekreacyjnego, co dla mnie nigdy nie było celem, bo zawsze musiał być jakiś plan. Jestem na sportowym rozstaju, bo jednak po 25 latach uprawiania sportu wyczynowo – najpierw piłka nożna, potem futsal, bieganie, maratony, ultramaratony – moje kolana to odczuwają. Dlatego też moje plany nie są dalekosiężne, nie mam jeszcze żadnego startu wytypowanego w tym roku. Chcę mieć taką formę, żeby dalej wyglądać jak sportowiec. (śmiech) Też chciałbym się rozwijać w innych dyscyplinach, trochę mnie kusi kalistenika. Dalej nie umiem zrobić muscle upa, a flaga jest w sferze marzeń. Wybieram się jak sójka za morze na pływanie, by wypracować przyzwoitą formę pod jakiś triathlon. Rower to moja codzienność, kręcenie idealnie pomaga moim kolanom. Być może wrócę w góry, ale też raczej nie na ściganie, a jakąś wycieczkę górską. Mam zrywy, ale one szybko się kończą, bo mówię sobie: „Stary, ty już oszczędzaj nogi na bieganie z córką, wygłupy czy inne sporty”.
Czy jeździsz na mecze zagranicznych lig jako zwykły kibic?
Nie, niespecjalnie. Cały czas mi się to marzy, ale ponieważ moja praca jest zazwyczaj w weekendy, to ciężko mi pojechać na jakieś mecze, bo je wtedy komentuje. Nie ma nawet kiedy wypaść za miasto na działkę, a co dopiero marzenie o wyprawie na stadion. A gdy już mam więcej czasu, to ligi też mają przerwę. (śmiech) Tak samo mam z biegami, po prostu się nie rozerwę. Skończyłem już z takimi szarżami, że komentowałem mecz, potem jechałem w nocy, rano już byłem na miejscu, ultramaraton, potem nocny powrót na mecz, itd. Starzeję się. Organizm ma swoją wyporność, trzeba umieć z czegoś rezygnować. Życie jest sztuką wyborów, a dorosłe życie, gdy musisz pracować i zarabiać pieniądze, też ogranicza twoje pole manewru. Zdarzyło mi się niedawno pojechać z Przemkiem Rudzkim przed meczem United - Liverpool na zaproszenie Mateusza Klicha na Leeds - Bolton. Ja to bardzo lubię, chociaż przez pierwszy kwadrans nie mogłem się trochę odnaleźć, bo jestem na meczu, a nie mam nic do roboty. (śmiech) Mogę sobie wychylić piwko, inaczej pogadać z Rudim, inaczej patrzeć na ten mecz. Tak samo po spotkaniu, można pójść na kolację, bez stresu, nie trzeba myśleć o żadnych wywiadach, ani przygotowywać się do meczu. Mieliśmy zaplanowany teraz z Tomkiem Kiełbowiczem z Legii taki wypad do Fabiana na mecz z Tottenhamem, ale nie wypalił. Chcieć pojechać na mecz do Anglii na wycieczkę, to bardzo rzadko w moim przypadku móc.
Pytanie o to, co wszyscy bardzo lubią, czyli czy możesz się podzielić jakimiś anegdotami z czasów piłkarskich, a także komentatorskich?
Bycie w szatni piłkarskiej jest jedną, wielką anegdotą. Tam cały czas są żarty, wygłupy, na przykład obcinało się komuś skarpetki z przodu, a potem ktoś zakładał buty po treningu i niespodzianka. Jak jesteś w grupie kilkudziesięciu osób, które realizują swoją pasję, to pomimo stresu, przygotowań, żarty są na porządku dziennym. Tych gagów sytuacyjnych było od metra, trudno sobie nawet przypomnieć, bo to takie drobne scenki, często głupawe, koszarowe, a wręcz czasami knajackie, które sprawiają, że się ciągle śmiejesz. Z kolei z wpadek komentatorskich, największą, po której pękaliśmy ze śmiechu, jest ta, gdy przedstawiłem się jako Marcin Rovers, komentując mecz Blackburn. Jakoś tak naprowadzałem ten swój wstęp, że ostatecznie wyszło: „...na mecz zapraszają Rafał Nahorny i Marcin Rovers”. Potem zaczęło do mnie docierać, że nie przedstawiłem się jako Marcin Rosłoń. W przerwie wbiegliśmy do redakcji, odwinęliśmy to szybko i jak byk jest Marcin Rovers. To też pokazuje, jak trzeba być skoncentrowanym.
Co uważasz za przyczynę zatrzymywania się w rozwoju wielu utalentowanych młodych piłkarzy, takich jak Iwobi, Bellerin, Barkley, Iheanacho, a ostatnio również Gabriel Jesus?
To jest sprzężenie wielu czynników. Ja bardzo cenię Hectora Bellerina jako obrońcę, wydaje mi się, że on cały czas ma karierę przed sobą. Oczywiście, patrzymy na zachód, gdzie dziewiętnastolatek potrafi już regularnie grać w wyjściowym składzie, natomiast jest też kwestia tego, jaka jest konkurencja. Myślałem, że Alex Iwobi może rozwinąć się szybciej i być lepszym piłkarzem, ale może on też musi poczekać na odpowiednie środowisko i swój czas. Z wieloma piłkarzami jest tak, że oni potrzebują mocnego wsparcia drużyny, wtedy pokazują pełnię możliwości. Gdy nie idzie, wtapiają się w tło. Z Iheanacho życie pokazuje, że ci najwięksi menedżerowie popełniają błędy, ściągając piłkarzy, którzy nie wkomponowują się w zespół, koncepcję, styl. Zresztą czym jest inwestycja rzędu 10-20 milionów funtów dla City? To ryzyko i gra warta świeczki. Ilu jest też takich, po których nikt, jak po Andym Robertsonie, nie spodziewał się, że mogą być tak wybitnymi obrońcami. Często decyduje głowa, kontuzje są przypadkami losowymi, ale myślę, że zestaw ludzi, który w danym momencie składa się na drużynę, powoduje, że albo zaczynasz kwitnąć, albo jest ta stagnacja. Może musisz odejść do innego klubu i zrobić wielką karierę, a może po prostu oczekiwania wobec takiego piłkarza były za duże i on tego nie dźwiga. Składowych sukcesu, bez względu na jego rangę i poziom, jest wiele. Sam coś o tym wiem. Ponad 20 lat codziennie trenowałem, zasuwałem w rezerwach, by zagrać pół mistrzowskiego sezonu w Legii. I wiem jedno – było warto.
Czy Arsenal z sezonu Niezwyciężonych wygrałby z obecnym Manchesterem City?
To jest właśnie zderzenie tych różnych światów, bo to jednak było kilkanaście lat temu. Jak ja sobie patrzę na Legię Pawła Janasa, w której zaczynałem, to mnie się wydaje, że ona w cuglach teraz wygrałaby z każdym w Polsce. Potem dochodzimy jednak do wniosku, że przez te kilkanaście czy kilkadziesiąt lat futbol bardzo się zmienił. Umiejętności tamtych piłkarzy były wybitne, ale zestawianie tego, z tym co się teraz dzieje, jest pewnym wyzwaniem. Mam sentyment do tamtych czasów, wszyscy je mamy, jak fani Arsenalu do Niezwyciężonych. Arsenal przeszedł przez cały sezon suchą nogą, pięknie grali, fantastyczne nazwiska. Myślę, że remisik byłby w zasięgu. Nie wiem, jak obrona reagowałaby na to, jak szybko piłkę rozgrywa Manchester City. Nawet Jan Bednarek mówił, że jak grasz przeciwko City, to nawet, jak wydaje ci się, że coś przewidujesz, to nigdy nie trafiasz. Oni po prostu mają taki repertuar tych swoich koncertowych zagrań, takie możliwości, to jest tak taktycznie i kreatywnie rozbudowane i dopracowane, że nie sposób jest się przed tym obronić. Chociaż też zdarzały im się wpadki, co pokazuje, że cały czas to są niezwykli-zwykli ludzie.
Na koniec, tradycyjne już pytanie, czy kojarzysz nasz serwis i czy korzystasz z polskich stron o zagranicznych klubach?
Oczywiście, że kojarzę, ale nie korzystam regularnie, dlatego, że mam świetne skrypty z ligi angielskiej. Dodatkowo zawsze mogłem o coś podpytać Fabiana, jak komentowałem mecze Arsenalu. Nie jestem ponadto kibicem żadnej drużyny, tylko mam dwadzieścia zespołów, którym trzeba kibicować, więc to nie jest wiedza, którą chcesz posiąść sercem, a raczej umysłem. Brytyjskie serwisy są świetne i myślę, że powinny być kierunkiem dla tych polskich. Jak tam wchodzę, to moja praca redakcyjna polega jedynie na tym, żeby ograniczyć i wyselekcjonować najważniejsze informacje. A poza tym to zawsze okazja, by szlifować język angielski. Nigdy dużo, nigdy dość.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Marcin podzielił się z nami także swoimi odczuciami po zakończeniu ostatniej kolejki Premier League, na gorąco po skomentowaniu zwycięskiego spotkania Manchesteru City.
Właśnie wyszedłem z dziupli po meczu w Brighton & Hove, w którym City zapewnili sobie mistrzostwo Anglii. Byli najlepsi, nieosiągalni nawet dla fantastycznego Liverpoolu. I znów z jednej strony romantyczny żal, że The Reds nie zdobyli tytułu po niemal 3 dekadach wyczekiwania. Z drugiej szacunek i podziw dla wielkiej pasji realizowania w kolejnym klubie maksymy, że warto codziennie być lepszą wersją siebie i mojego ulubionego motto, że wygrywanie to nie wszystko, to jedyne co się liczy. Pep Guardiola nieustannie dąży do perfekcji i jego piłkarze również. To niezwykle inspirujące, bo bez względu na kasę i inne czynniki, bo sama kasa nie gra, to trzeba chcieć i umieć zrobić. A w takiej lidze jak Premier League potwierdzenie klasy, w tym wypadku mistrzostwa sprzed roku, to wielkie osiągnięcie. Choć The Reds mi cholernie żal. Piękny sezon Jordana Hendersona, za którym jako piłkarzem specjalnie nie przepadam. Andy Robertson – klasa! Sadio Mane – rewelacja! Allison i Virgil van Dijk – mocarze. Uwielbiam Jürgena Kloppa. To, co wykreował w Liverpoolu, jest niezwykłe. Może za rok przebiją City. Na razie czekam na dwa angielskie finały w Europie. Premier League pokazała w tym roku swoją moc!
źrodło:
Drużyna | M | W | R | P | Pkt |
---|---|---|---|---|---|
1. Liverpool | 11 | 9 | 1 | 1 | 28 |
2. Manchester City | 11 | 7 | 2 | 2 | 23 |
3. Chelsea | 11 | 5 | 4 | 2 | 19 |
4. Arsenal | 11 | 5 | 4 | 2 | 19 |
5. Nottingham Forest | 11 | 5 | 4 | 2 | 19 |
6. Brighton | 11 | 5 | 4 | 2 | 19 |
7. Fulham | 11 | 5 | 3 | 3 | 18 |
8. Newcastle | 11 | 5 | 3 | 3 | 18 |
9. Aston Villa | 11 | 5 | 3 | 3 | 18 |
10. Tottenham | 11 | 5 | 1 | 5 | 16 |
11. Brentford | 11 | 5 | 1 | 5 | 16 |
12. Bournemouth | 11 | 4 | 3 | 4 | 15 |
13. Manchester United | 11 | 4 | 3 | 4 | 15 |
14. West Ham | 11 | 3 | 3 | 5 | 12 |
15. Leicester | 11 | 2 | 4 | 5 | 10 |
16. Everton | 11 | 2 | 4 | 5 | 10 |
17. Ipswich | 11 | 1 | 5 | 5 | 8 |
18. Crystal Palace | 11 | 1 | 4 | 6 | 7 |
19. Wolves | 11 | 1 | 3 | 7 | 6 |
20. Southampton | 11 | 1 | 1 | 9 | 4 |
Zawodnik | Bramki | Asysty |
---|---|---|
E. Haaland | 12 | 0 |
Mohamed Salah | 8 | 6 |
B. Mbeumo | 8 | 1 |
C. Wood | 8 | 0 |
C. Palmer | 7 | 5 |
Y. Wissa | 7 | 1 |
N. Jackson | 6 | 3 |
D. Welbeck | 6 | 2 |
L. Delap | 6 | 1 |
O. Watkins | 5 | 2 |
- A wszystko to przez Havertza...
- 19.02.2024 30 komentarzy
- Red Dead Redemption
- 17.07.2023 12 komentarzy
- Zagadnienia taktyczne: Tequila
- 25.09.2022 15 komentarzy
- Zagadnienia Taktyczne: Idealny początek
- 19.08.2022 16 komentarzy
- Zagadnienia taktyczne: Podsumowanie sezonu 21/22 cz.3 - Widoki na przyszłość
- 05.07.2022 27 komentarzy
- pokaż całą publicystykę
- Wywiad z Emilem Smith-Rowem: Jego inspiracje na boisku i poza nim
- 05.09.2022 10 komentarzy
- Pot, cierpienie i egoizm
- 11.11.2021 8 komentarzy
- Wywiad z Przemkiem Rudzkim
- 08.10.2021 16 komentarzy
- Historia Jacka Wilshere'a
- 27.08.2021 35 komentarzy
- Obszerny wywiad z Xhaką dla The Guardian
- 07.02.2021 21 komentarzy
- pokaż wszystkie wywiady
Marcin jest Mega gościem!!!
Spotkałem kiedys Rosłonia w Hali Koszyki, pogadałem chwilę i potwierdzam, że jest mega sympatycznym gosciem.
Dobry wywiad zakończony nagraniem.Troche za mało pytań związanych z Arsenalem.
Szkoda, że nie podpytano bardziej o te anegdotki związane z Arsenalem czy Wengerem. Fajnie się czyta taki ogół, ale jako kibic Arsenalu chciałbym się dowiedzieć też od takich ludzi czegoś nieosiągalnego dla zwykłego człowieka, nie mającego tak bliskiego kontaktu z tą piłką.
Zdaję sobie sprawę, że jak Rosłoń koleguje się z Fabianem i od niego dowiedział się kilku rzeczy to nie będzie chciał tego rozpowiadać publicznie, bo jest fair wobec przyjaciela, ale podpytać nie zaszkodzi. Może akurat coś ciekawego się dowiemy.
Lubie mega Pana Rosłonia jako komentatora, mój ulubiony polski komentator na spółkę z panem Twarowskim !
Znakomita robota, jak zwykle zresztą. Jest też i moje pytanie, miło :)
Fantastyczny wywiad, bardzo miło się go czytało.
Główne zdjęcia newsa wydaje mi się być robione przy budynku NC+ na Sikorskiego, prawda? Swego czasu pracowałem w NC+ w oddziale w Krakowie, ale często bywałem na delegacji w Warszawie i tak kojarze. Zresztą Pana Marcina udało mi się nawet osobiście poznać i wymienić 1-2 zdania :)
Jak zwykle szacunek za wnoszenie wartościowych treści do serwisu. Przyjemnie się czytało. Rosłonia słucha mi się najprzyjemniej z ekipy Canal Plus. Jego doświadczenie piłkarskie i dziennikarskie przekłada się na ciekawy komentarz meczowy.
@schnor25
Nie chcę tego, co Fabian powiedział w zaufaniu. Większość mężczyzn (i niestety mniejszość kobiet) potrafi ocenić co należy zostawić dla siebie, a o czym wspomnieć można. I coś ciekawego dla kibiców by się pewnie znalazło w gronie tych niewinnych anegdotek, które nie uderzyłyby w prywatność Łukasza ani reszty dawnej szatni.
@ChatCrapGetBanged: Pewnie nie można było, bo to było w ramach przyjacielskich pogawędek na modłę "Co się wydarzyło w Las Vegas, zostaje w Las Vegas". Gdyby Rosół choć raz sprzedał mediom coś co powiedział Fabian mu w zaufaniu, to podejrzewam, że nie byliby już kumplami.
Bardzo dobry wywiad, kawał dobrej roboty redaktorze. Rosół wydaje się być mega pozytywnym gościem.
Chyba najlepszy wywiad, jak do tej pory. Choć poprzednie też były super ;)
O super moje pytanie się dostało! Odpowiedź też fantastyczna dziękuje administracji!
Moim zdaniem Leno zawodzi w grze nogami. Wszystko jest spoko, dopóki rywale nie podejdą większym pressingiem. Wtedy piłka leci albo do rywali gdzieś w środku boiska, albo na aut, a w najgorszym wypadku pod same nogi czekających napastników (ostatnie co kojarzę to mecz z Brighton). Po prostu oczekiwałem po jego rozgrywaniu piłki więcej, przez co trochę się zawiodłem, niemniej na linii gra super, nieraz wyciągał piły, których „nie powinien”.
Jakby "mercedes" miał przed sobą Mustafiego i Xhake, to by miał jeszcze więcej baboli. Moim zdaniem obaj bramkarze różnią się... ceną i nic poza tym.
Taka ciekawostka: Dziś VVD jest obrońcą kompletnym - co do tego nie ma wątpliwośći. W czasach gdy grał w Celticu chciał go Wenger, ale chyba brakło dutków na niego a na k.com ludzie spazmów dostawali, że ogóra z jakiegoś Celticu siwy chciał wziąć... po czasie okazało się że miał rację chcąc go, jednak Kroenke....i wszystko jasne.
Jedynie nie zgadzam się z wypowiedzią o Leno.
Mądrego to i miło posłuchać, wróć...... Poczytać :)
Zabrakło pytania czy lubi pomidorową z rosołu z wczoraj a tak to wszystko ok.
Studia skończone po szesnastu latach. A ja się przejmowałem rokiem w plecy xd
Nie do końca rozumiem, co nasi komentatorzy mają do Leno :D Najpierw Rudzki, teraz Rosół. Bernd ratował nam tyłek wiele razy, popełnił raptem kilka błędów. W porównaniu z tym co wyczyniał Lloris czy De Gea, to sezon Niemca sprowadzonego za niewielkie pieniądze był naprawdę bardzo dobry.
Inaczej broni się mając przed sobą Van Dijka, a inaczej mając Mustafiego.
Mercedes "rewelacja" zrobił w samej lidze trzy amatorskie błędy (Leicester, United, Fulham -> prowadzące do goli) i miał po prostu szczęście ze cały Liverpool jest piekielnie mocny i potrafił takie mecze wyciągać.
W wywiadzie tyle o pewności siebie, ale jak go Rudzki na lajwa zaprosił to odmówił, bo "jest brzydki i nie ma nic do powiedzenia" :D
Tak poważnie, to powinien być trochę dociśnięty o Arsenal. "Znam Fabiana, jestem kumplem Fabiana, Fabian zdradził mi wszystkie sekrety tego klubu". Pewnie kilka ciekawostek z szatni można było rzucić dla naszej uciechy.
Chyba najciekawszy wywiad.
Per świetny ziom.
Kawał roboty. Później poczytam, choć osobiste moje komentarze często się różnią z Rosłonia to wydaje się być barwną postacią choćby patrząc przez pryzmat pasji i zamiłowania do biegania, które sam sobie cenię.